W mozolnej bezpotrzebie przemierzam chwile ulic
od bram brzasku do zamków zmroku
i poprzez noc
próbując z nich jak z ziaren
usypać tarczę dla stóp drogę do domu
do spokoju i obecności
Omijam grząskość klucząc
między otwartymi paszczami przecznic parków bram hipermarketów
między nieistotnością w twarzach stojących wokół
trwającą w nich gorliwie
jak pozbawione krtani zamurowane usta
Chciałbym z powietrza którym oddycham
zbudować tyle przestrzeni
ile jej zdołam zmieścić w płucach
a z poświaty księżyca tyle miłości
ile w zachwycie sprostam objąć ramionami
żarliwością sercem i pieśnią
Tyle radości ile uda mi się wykraść
bez uszczerbku Stwórcy Kropel Łez
i mieszkającej we łzach soli chaosu
i mieszkającej we łzach soli chaosu
Zapewne im więcej prób tym mniej olśnienia
im więcej blasku i krzyku tym bardziej cisza oślepia
Tak łatwo nauczyć się nic nie znajdywać
jeśli umie się nic nie gubić
tak trudno gdziekolwiek trafić
gdy celem są tylko drogowskazy
puste od jednoznacznej prawdy jak oczy niewidzącego
Droga wciąż miesza się ze wspomnieniami górskiej wspinaczki
psimi odchodami ulic i śmieciami wiatru
Częściej niż szlakiem
jest wysoką wieżą bez schodów wind
i bijącego serca wiary w dotknięcie szczytu
Ludzie piękni i dobrzy jak ogrody
mają w sadach pasieki z rojami pszczół
i słoneczną słodycz miodu na palcach
Przynoszą do pachnącego ziołami domu
jabłka od jabłoni i świeżo ściętą miętę
Do wazonów wstawiają wieczorem zachody słońca
kwieciście miękkie czerwienią obłoków
Oddają nocy spokój
znajdywany w drżeniu ud gorących od rozkoszy
w trzewiach pełnych seksu i w czułości
w trwaniu zegarów na ścianach
odmierzających miarowo pewność
dojrzewania spełniających się snów i marzeń
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz