Czarek Samuel K.

wtorek, 31 sierpnia 2010

wiersz o grudce ziemi






Znalazłem kiedyś w kieszeni grudkę ziemi
oparłem o nią ręce
postawiłem na niej stopy
ziarno w nią zasiałem
jak we własne ciało
teraz mam ziemię do chodzenia
jeziora z ptakami nad źrenicą wody
i kopce kretów na łące
kwitnące anemony

Znalazłem kiedyś w kieszeni kromkę chleba
zostawiłem ją na potem
tarczę przed głodem
rozkruszyła się wymieszała z drobnymi na lepsze
i z tytoniem
wytrzepałem więc ją na wiatr
teraz okruch za okruchem zbieram
i do ust podnoszę




Hieronim Korcz




   Hieronim Korcz sprawdził stan swojego konta, było na nim 10 €. Był pewien, że wczoraj tej jedynki tam nie było. Przetarł okulary, sprawdził i pomyślał, że chyba został wmieszany w jakąś grubszą aferę. Los go nigdy nie oszczędzał. Postanowił zachować daleko idącą ostrożność, nikomu nie otwierać drzwi, szczególnie o szóstej rano i jakoś przeczekać krytyczną sytuację.
   Hieronim Korcz powtarzał sobie z pasją – Co ma być, to będzie. - Ale nawet kiedy robił wieczorny koktail nie dodał do niego tradycyjnej wisienki, żeby jej w to wszystko nie mieszać.


poniedziałek, 30 sierpnia 2010

wiersz o jednym słowie






Stał na środku mostu
rzeka tego roku wyłoniła z siebie liczne łachy drobnego piasku
białe jak podbrzusze
słońce też było białe i niebo było
Rzeka spływała ciemnoczerwoną krwią
upał roznosił metaliczny posmak
zmieszany ze smrodem spalin i gnijącego sitowia

Zastanawiał się w którą stronę pójść
chyba zapomniał skąd przyszedł i dokąd zmierzał
po niebie szybowały z białym szelestem anioły
od czasu do czasu wachlując oddechami i skrzydłami rozpalone stopy Boga
który w wiklinowym foteliku pił piwo
bekając cicho raz po raz

Poczuł na ramieniu dotknięcie ręki
staruszek uśmiechał się mówiąc – wszystko OK chodź ze mną
zeskoczyli przez niską barierkę z mostu w krwawy nurt rzeki
i rozgarniając rękami skrzepy
dotarli do czystego piasku
zaskoczeni harmonią ułożenia jego matowych białych ziaren
położyli się na plecach paląc papierosy
i patrzyli biało w białe niebo
potem zaczęli rozmawiać o oczach Anny i IX symfonii Szostakowicza
Białe słońce stało niezmiennie nieruchome w zenicie
nie było słychać ptaków
tylko z daleka dochodziło wycie autostrady
i osiadało białymi płatkami na białych aniołach

W niskich chaszczach na brzegu stał brodaty prorok
przestępował z nogi na nogę
i rytmicznie powtarzał jedno słowo





Hieronim Korcz




   Hieronim Korcz miał przygodę erotyczną z nieznacznie znaną sobie kobietą. W końcu uważał się za mężczyznę. Ponieważ brakowało mu seksu jak kani dżdżu zapomniał się z tym swoim napiętym jak struna libido i pogubił się w końcu całkiem w grze wstępnej, gubiąc okulary i w ogóle z zasięgu wzroku jej strefy erogenne. Nagle ona ryknęła strząsając z twarzy jego pięty – Dzieci to każdy by chciał, ale robić? to nie ma komu!
   Hieronim Korcz wyskoczył z łóżka jak pestka ze śliwki i drepcząc w kółko by gdzieś ukryć swoja nagość desperacko konkludował – Pomyłki chodzą po ludziach, tym razem przeszły po mnie.


niedziela, 29 sierpnia 2010

wiersz o pewnej chwili, wiersz o pożegnaniu









Jesteś tu i jakbyś nie istniał
w miejscu zaciśniętym jak gwiazda rozstajna
i kiedy zmierzch przesłania ci widnokrąg
ukośnym deszczem
i gdy ślady które nazwałeś sobą odchodzą słoneczne
ból ma zapach ciała i przebytej drogi
przez morza które już dawno w sobie zasypałeś
Nawet koryta niegdyś rwących rzek
aż po ujścia zasypały gniazda

Przebija cię światło każdej gwiazdy
wygładzonej do blasku spokojnej jak perła
pozostaje ci wiatr ułożyć pod głowę
bo to w nim jest skrzydło z zapisanym weń lotem





Hieronim Korcz




   Hieronima Korcza znowu nie było na liście najseksowniejszych mężczyzn i musiał jak zawsze sam dopisać się na nią.
Akurat w tv leciał reportaż z jakiegoś niedawno zalanego miasta, a w nim wywiad z jednym z zalanych facetów, zdecydowanie mniej seksownym niż on. Hieronim Korcz pomyślał z goryczą – Temu to się powodzi. 


sobota, 28 sierpnia 2010

wiersz o smaku świeżego chleba




piękne dni noce czarowne łapczywe oddechy gęste zachłanne
smak świeżego chleba i musującego wina w ustach
idę z rękami na twarzy po omacku zasłaniam dłońmi oczy
zdaje mi się nie widzę przeszkód o nic się nie obijam
zdaje mi się śladów krwawych nie zostawiam i ze sobą nie niosę
zdaje mi się niekończące oddalenia odliczam dniami
jak dotknięciami i jak porywami gwiezdnej zawiei odliczam jak pielgrzym
tyle w tym mojej wiary i tyle nadziei
jakby w słonecznym locie skrzydlatym motyla
nad łąką kwiatów chwilą nasyconą i trwaniem zapachów w ich eksplozji
zmagającej się z wiatrem i odorem miasta stojącego opodal
szepczę słowa myśli otwieram słowami strach i niepokój
i otwieram nurt rzeki stygnący i wołanie i obietnicę horyzontów jak zapowiedź
i w drodze jestem czy się zatrzymam przez szabatową wieczerzę
czy zatrzymam się przez Jerozolimę czy się zatrzymam
przez bijące serce kamienia który płacze
przez jego ciepłe łzy czy zatrzymam się przez wiarę i miłość
czy się zatrzymam przez nienawiść jak bicie tętna czy się zatrzymam
czy zatrzymam się na grani do lotu gotów czy pójdę dalej
dłońmi zasłaniając oczy ramionami zasłaniając na oślep czy się zatrzymam






Hieronim Korcz




   Hieronim Korcz zachorował na grypę i był bardzo chory. W zasadzie umierał. Dodatkowo przytłaczała go świadomość, że musi sam siebie pocieszać ponieważ, co oczywiste, nie miał kto tego czynić. Poza tym nie wiedział kto go zaraził, mimo że był pewien podstępnej celowości czyjegoś działania.
   Kiedy zimny okład na jego głowie stał się ciepły, a wręcz zaczął parować, Hieronima Korcza olśniła myśl, że jednak zapewne dożyje swojej śmierci. Ta konstatacja przyniosła mu oczekiwana ulgę spokój, a przede wszystkim nadzieję.



piątek, 27 sierpnia 2010

wiersz o szklanej łące




Jeszcze pachniało snami i kawa stygła
spokojnie pokrywając się szronem
czas sam się odliczał osypując z oczu
drobniutkie szare i migotliwe ziarenka
prosto w nadstawione ręce
i były one jak kotwica odcięta z lecącego balonu

Gdybym chciał opowiedzieć
jak inne są teraz poranki od tych które umarły
które walają się wiotkie po podłodze szklamookie
to nie wiem jak
bo nie mam o czym opowiedzieć

Słyszę echo wywiedzione ze zdarzeń bezgłośnych
z ich nietrwałości która zostaje najtrwalsza
a teraz wołam
to jedynie piórko z gniazda
uwitego wśród gałęzi w moim sercu
jest jedynie cieniem w pamięci
który rozrzedza konsystencję świata

Idziesz czerwcowymi łąkami
potrącasz trawę szklaną od rosy
i trawa delikatnie dźwięczy przez ciebie poruszona
a ja o jedną łąkę dalej błądzę
prowadzony wieżami milczącego powietrza
poza wymiarem poza zasięgiem widzenia
oddycham głębiej niż mogą płuca
biegnę jakbym chciał zdążyć w jednym biegu
we wszystkich kierunkach


Hieronim Korcz




   Hieronim Korcz wycinał z gazety literki, pisał tradycyjny anonim na szefa. Nieoczekiwanie wycięte litery same ułożyły się w zdanie – Hieronimie, kocham cię.
   Hieronim Korcz w zasadzie nie wierzył anonimom ale odłożył nożyczki i uśmiechnął się. Zaraz potem zrozumiał, że zapewne ktoś o nim pomyślał i posikał się ze szczęścia. Był tak wzruszony, że gotów był rozpłakać się, powstrzymała go jednak myśl, że nie płacze się nad rozlanymi sikami.


czwartek, 26 sierpnia 2010

wiersz o żalu








Twój smutek jest samotny
spływa z oczu mlecznobiałymi łzami
jak wosk z palącej się świecy
tężeje i krzepnąc wstrząsa ciałem

Nieruchomiejącą rzeką
wiedzie przez wnętrze twojego serca
zastygającym bólem
przynosi ukojenie

W tej ciszy zobaczyłeś smutną twarz
odbitą w kałuży łez trzymanej w dłoniach
i cały kurczyłeś się bezwiednie
oddychając tym samym co wczoraj powietrzem
próbując stopami
jak najlżej dotykać ziemi





Hieronim Korcz




   Hieronim Korcz poszedł z kubełkiem wrócić na stare śmiecie. Na starych śmieciach czuł się jak u siebie, tylko nie wiedział co zrobić z kubełkiem.
   Pomyślał – gówno. Potem mruknął – Miałem rację, nie wchodzi się dwa razy do tych samych śmieci. Wyrzucił laczki i wrócił do domu boso.


środa, 25 sierpnia 2010

wiersz o pewnym rozstaniu






Kiedy wychodziłem od ciebie w tamten jesienny mokry dzień
przytulony do ciepła twoich włosów oczu i ust
i z gniazdem ptasim w miejscu serca
w kieszeniach ściskałem twoje ręce
jak kasztany czy breloczek kluczy
twoja twarz była białą w oknie latarnią
a twoje skrzydła rozchylały mgłę szyby na boki

Dalej musiałem skręcić
i niżej ku stacji kolejowej w stronę rzeki
- nie mogłem już cię widzieć
słyszałem twój szept
- idź już bo się spóźnisz
i zamykałaś pod moją skórą
tyle z siebie ile mieściło się
tyle oddechów ile w moich oddechach

Potem kiedy już kupiłem bilet
i stałem na brzegu peronu jak nad nurtem rzeki
Wypatruję zadzierając wysoko głowę
białego ptaka sfruwającego z Górnego Tarasu
dzień po dniu stoję tu w to mokre przedpołudnie
czy wiosna lato czy znów jesień
moje wyciągnięte ramiona nie mdleją nie słabną
stają się tylko wciąż mniej widoczne

Dziesiątki pociągów
odjeżdżających z drugiego peronu w twoim mieście
każdy zabiera na półgodzinną trasę do mnie
mój cień cząstka po cząstce
Stoję tam na peronie 
wciąż bardziej przezroczysty
nikt już nie podchodzi pytać o ogień albo o godzinę
w zasadzie w pochmurny dzień 
widać tylko dwa suche ślady po moich stopach 
na mokrym chodniku
a w pogodne dni strzępki zamglenia
jakby obłoczki ptasich oddechów
walczące z wiatrem

Ale jestem tam i tyle tylko
że już nie rzucam cienia






    Hieronim Korcz




       Hieronim Korcz miał zwyczaj wychodzić z wanny dopiero po pomarszczeniu. Pomarszczenie w wannie to gwarancja czystości – mawiał.
       Dla pewności zawsze oglądał swoje pomarszczenie w lustrze. Potem wzdychał – nie ma to jak chwila relaksu.


    wtorek, 24 sierpnia 2010

    wiersz o przyjacielu






    Spotkamy się na pewno mój przyjacielu
    za jakieś sto lat od dziś
    daleko od miejsc w których teraz mieszkamy
    gdzie toczymy swoje gry o przetrwanie

    Nic nie wiem o tobie przyjacielu
    poza tym że teraz pod koniec długiej nocy
    tak jak ja siedziałeś sam
    patrząc na historię swojego życia
    położoną na półce z książką
    opatrzoną zakładką zrobioną z drewnianej laleczki 




     

    Hieronim Korcz




       Hieronima Korcza opadła chwila melancholii. Myślał o tym, że powoli zbliża się jesień, a jego stosunki ochładzają się. Pocieszał się, że w sumie lepsze chłodne stosunki niż żadne.
       Potem Hieronim Korcz widząc jak niknie w oczach stwierdził, że jednak chłód nie jest wskazany. W końcu machnął na to ręką mrucząc, że jego wymówki są tak samo dobre jak każde inne bo któż zna je wszystkie wszystkich ludzi?


    poniedziałek, 23 sierpnia 2010

    wiersz o mieście szczęśliwym






    na najdalszym białym horyzoncie
    jest miasto szczęśliwe
    ludzie tam dobrzy i piękni
    i kopuły złotem lśnią nad dachami

    nawet jeśli go nie ma
    jest jak okruch chleba w głodzie
    i chłodny łyk wody
    w gardle spragnionym





    Hieronim Korcz




       Hieronim Korcz w zasadzie nie gwałcił, chociaż miał potrzebne ku temu narzędzie. Mało tego, że narzędzie, posiadał także konieczna wiedzę. Niechętnie jednak z niej korzystał, a mógłby – gdyby chciał.
       Dodatkowym problemem Hieronima Korcza komplikującym kwestię gwałtu był fakt, że rozsiewał feromony, które rozpalały otoczenie do tego stopnia, iż musiał mieć zawsze w gotowości narzędzie do obrony przed gwałtem.



    niedziela, 22 sierpnia 2010

    wiersz o księżycowej dziewczynie







    znalazłem coś niezwykłego
    w gałęziach lipy przed domem spał sobie księżyc
    chwyciłem za tasiemkę
    i miałem księżycowy balonik
    pomyślałem pójdę na spacer
    z nim srebrzysto – białym
    przez aksamit mojego powietrza
    mówię mu – umiesz czynić cuda
    uśmiechnął się
    - nie to ty umiesz
    pomyślałem pójdę na spacer
    jakby z dziewczyną z księżyca





    Hieronim Korcz




       Hieronim Korcz miał na stopach odciski palców. Na reflektorach przeciwmgielnych miał odciski łokci. Na przedniej szybie były zaznaczone odciski stóp. Na tylnej widniał odcisk pośladków. A może jednego ale wielkiego pośladka.
       Na porządku dziennym stanęło pytanie – Jak Hieronim Korcz to zrobił? Ktoś nieśmiało dodał kolejne – Z kim to zrobił?



    sobota, 21 sierpnia 2010

    wiersz o lęku






    ogarnia mnie drżący zimny lęk
    jakby stało się nieszczęście tuż przede mną
    i mnie objęło
    chciałbym przytulić się do ściany najmocniej
    a muszę wyruszyć
    mój świat jest uszkodzony
    stawiam kroki licząc je starannie
    zmieniam myśli w ich rachubę
    jakby była moim uporem

    żeby tylko nie szedł za mną zły człowiek





    Hieronim Korcz




       Hieronim Korcz wracając do domu bezwiednie spojrzał w niebo, na którym jakoś wyjątkowo dużo było gwiazd, mrugających i takich, które nie mrugają – niebo wręcz kipiało nimi. Pomyślał – Acha, to ta Droga Mleczna, niebo gwiaździste nade mną itd...
       Hieronim Korcz przeszedł nad tym faktem obojętnie, skupiając się na kałużach przez które brnął, było ich sporo po nocnym deszczu i odbijały się w nich latarnie, mżąc srebrzyście na marszczonych wiatrem taflach mętnej i brudnej wody. Hieronim Korcz żałował, że nie założył był kaloszy.



    piątek, 20 sierpnia 2010

    wiersz o wytrwałych poruszeniach nóg






    Tego ranka w twoim mieście wszystko jest z szarości
    z wilgotnej i zimnej
    na pustych ulicach wiatr zabiera oddechy i ciepło
    złakniony stawiennictwa

    Żółte blade latarnie powtykane tu i tam jak drogowskazy 
    pozbawione znaczeń i kierunków
    zanurzają łby w lśniących mokrym chłodem chodnikach
    Każdym krokiem bardziej cię nie ma
    Poszarzałe drzewa i brudne puste domy podpierają deszcz
    chmury osiadły na kroplach 
    i na podmuchach wiatru
    niesione drogą złożoną z odgłosu kroku który jeszcze nie wybrzmiał
    odgłosu ustawienia stopy
    i zamiaru ustawienia następnej

    Dokądkolwiek idę oddalam się od ciebie
    od ciepła które zamykasz swoją kruchością
    przed nawałnicami zimna
    zdartego wiatrem z rzeki i nieba
    z obcości
    Mówisz – idź już ja także zaraz wychodzę
    dajesz mi na drogę zawiniątko uśmiechu
    chowam je skrzętnie cichym skupieniem oczu
    chowam je jakbym w dłoniach chronił 
    światełko przed mrokiem
    Dotykasz chwil i dni pocałunkiem
    skrywasz nim je dla nas na jutro
    na dziś i na wczoraj

    Jeszcze mam pod kurtką zapach twojego ciała
    i dotyk twoich palców na sercu
    w kieszeniach przeniosę okruchy twojego imienia
    ukryte przed napastliwym wiatrem
    przed szarą i mokrą wszystkością miasta
    przed uporem z jakim stawiam stopami drogę od ciebie
    pośród kłębowiska oddaleń i widnokręgów
    wypowiedzianych wyśpiewanych
    poprzyklejanych do mokrego asfaltu ulic 
    uderzeniami serca
    coraz twardszymi od wyborów
    dokonywanych koniecznymi wytrwałymi poruszeniami nóg

    Ten poranek przeszywa mnie coraz bardziej
    przenika odgłosami budzącego się miasta
    coraz dalej od ciebie nazywam chwile przyszłością
    tym co nieugięte
    coraz szczelniej okrywa mnie zastygła zimna wilgotna tęsknota