Czarek Samuel K.

wtorek, 31 lipca 2012

po co



Nie pchałem się. Nie mogłem się pchać, bo mnie nie było. Potem się dowiedziałem, że jestem naród wybrany do boskich sztuczek. Byłem dzieciak i było mi wszystko jedno co ci marudni dorośli myślą. Bawiłem się w podchody i łaziłem na ryby. I takie tam. Potem podglądałem dziewczyny, w ogóle działo się.
Teraz jest wtorek, 12 Av 5772 roku. Może Pan mój Stwórca mnie przegapi. Przecież może wszystko. Ja przecież się nie pcham nigdzie, np. do umierania. Nigdzie się nie pcham poza 13 Av.

Haszem, Panie mój. Stwórco świata i dni. Pomiń mnie do jutra, to za bardzo boli. Masz tyle spraw. Od siebie, od Twojego miłosierdzia strzeż mnie Haszem. Amein.


http://ballada-mordercy.blogspot.com/2010/06/modlitwa.html

piątek, 27 lipca 2012

Ta godzina jest



Ta godzina jest podarunkiem
tak oczekiwanym
jak e-mail urodzinowy od zmarłego
powrotu
a to przebiłby powierzchnię głuchoty
spóźnione kilka słów
i rzeczy odzyskują bryłowatość
do pierwszych

To drzewo jest klonem
jego słoje mogą być krzesłem i trumną
ten ptak jest gilem
ta trawa turzycą
Wtajemniczeń by związać jak najszybciej
chwilową siecią pokrewieństwa
klony z gilem
a trumnę z turzycą
klon śpiewem w gardle ptaka rośnie
trumna zapada na wysokość turzyc
ja między krzesłem a trumną rozpięty
ptak między lotem a upadkiem w zamieć

Otwarcie ust to śpiewa w ptaku
co umilkło w trumnie
pień po klonie i szkielet po gilu
dym po turzycy
puste krzesło po mnie
sypkie przeszłości połączą najczulej

Na przypływ podrzucałem w dziecinnej zabawie
kilka słów kamyków
źródłosłowów o dostrzeżonej nagle realności
i wysyłam e-mail do umarłych:
Zaprowadźcie mnie do swoich kamieniołomów
a napiszę poemat o Kazimierzu






wtorek, 24 lipca 2012

Kiedy się




Kiedy się witam
wkładam rękawiczki
z miękkiej gładkiej skóry
kupuję za duże buty
aby wyrzec się własnego śladu

Zamykam za sobą powietrze
na tysiące słów
by nikt nie wiedział że coś mówiłem

Raz chodzę w metalowej masce
raz w masce anioła
zapominam samego siebie

Aby łatwiej przyjąć wyrok kiedy przyjdzie
jeśliby przyszedł
z moich własnych rąk







Shir La'ma'alot / Tehilim 121

sobota, 21 lipca 2012

Może zostanie




Może to drugie tak niewyczerpane
w swoich możliwościach przypominania i zapominania
zostanie po mnie wysyłając fale
aby ożywić suche trawy słów
lub podmyć ich piaszczyste brzegi

Tutaj na ziemi obiecanej dla tylu pokoleń
gdzie symbol koloru
wymaga ciągłego pogotowia krwi

Mój głos jak igła kompasu
gdy zabrakło magnetycznych biegunów
będzie szukać innych napięć
aby choć w przybliżeniu
określić kierunek

Jak szept ocalający – jest szansa –
padnij po pierwszym wystrzale
dosłyszalnym nad uchem w którym życie
nie posiało jeszcze ziaren głuchoty










wtorek, 17 lipca 2012

Czy odnalazłaś




Czy odnalazłaś w swej pamięci skrzętnej
w planie swoich mrowiskowych ścieżek
tę noc podpaloną
ciemnym płomieniem dotyku

Cierpienie czy poddałaś znieczulającej próbie
po zastrzyku morfiny
w kołowrocie lat

W twoich rysach został czytelny dla wtajemniczonych
alfabet wyżłobień po zwodzonych mostach
tam można było przejść suchymi ustami
na drugi brzeg pragnień

Mojej twarzy?

Czy dodasz jeszcze jedną zmarszczkę
czy w niej rozpoznasz bliźniaczą ułomność
czy ją ulepisz od nowa swoimi palcami
bo tylko w twoich rękach
była rzeźbiarskim iłem
Czy odnajdziesz swoje cierpienie w rysach mojej twarzy






środa, 11 lipca 2012

Szukam winowajcy




Szukam winowajcy
tropiąc ślady
własnych
kroków





niedziela, 8 lipca 2012

Tak iść



Tak iść na oślep powierzyć się nogom
w rytmie pór roku być niesionym biernie?
W samotność godzin pozbawionych zdarzeń
z próżnią rosnącą na krawędziach palców
przez wyrojone owady i liście
przez gęstniejącą konsystencję tlenu
jakby odpływ fala za falą rozpędzonych lat
ku uciszeniu zstępował łagodnie -
zmył pamięć ziemi z wędrujących nóg
starł dotyk z powierzchni świata
z moich oczu barwne widzenie soczystych mozaik -
i polichromię szarości rozpostarł
Wszystkie twarze odgrodził szybą wody
ciepło i barwę ich warg
wyjałowił nieprzejrzystą warstwą soli





wtorek, 3 lipca 2012

Tak daleko odszedłem od źródła




Nie mogę
a próbuję na jawie i w snach -
trzęsę chwiejnymi drzewami pamięci
scalam w coraz inne wzory mozaik
fragmenty pejzaży wyzbytych
soczystości pierwotnych kolorów -
przejść do tego domu za kolczastym rysunkiem granic
gdzie matka jeszcze żywa
między porannym popiołem a wieczornym ogniem
zasnuwa się dymem
Do siebie rozszczepionego w wielu czasach wrócić
dać chłopcu znad rzeki żyłkę z kołowrotkiem
na udany połów
usunąć mu sprzed oczu plamy krwi człowieczej
uciszyć sny co często wybuchały krzykiem

Tak daleko do wysp koralowych
zatopionych płytko pod powierzchnią czasu
jakbym szedł a drogi nie mijał
bo wszystkie ścieżki zwinięte
na wrzeciona czasu

Odszedłem jak po psychicznej amputacji nóg
od przyjaznego nurtu tamtej rzeki
od tego domu wypatrującego mnie
wszystkimi oknami naraz
od źródła mojej Lety czy od źródeł Jordanu
zaczęło się wygaszanie tlącej pamięci?
Niech będzie zapomniane
niech nikt tam nie wchodzi
gdzie trzeba iść na palcach
i z palcem przy ustach
gdzie trzeba zamknąć oczy i zalepić uszy
aby móc się zobaczyć
móc siebie usłyszeć.