Obraz 1.
Poczekajcie z tą przestrzenią
którą prowadzicie na smyczy
niech Dom się wypełni ciemnościami
niech horyzont wypuści na wolność
pisklęta nocy
które będą krążyć nad miastami
myląc wygaszone ogniska
i gwiazdy topniejące na łące
Niech się uspokoją szybujące ptaki
nad zagubioną we mgle ulicą
Jeszcze nie pora
żeby wypłoszyć ze strychu cienie
nietoperzy
dawno umarłych
nie nadszedł jeszcze czas
wylęgania nocnych lęków
ani spacerów samotnych stóp nad
wodami
Oto liturgia przebierańców masek i
kostiumów
bladych twarzy i płonących oczu
Świat rzeczy nie rzuca podejrzeń
na nic co poza nim
żyjąc zgodnie z logiką
Przedmioty zachowują o tej porze
godność tych
co idą na stracenie
tylko człowiek miota się
w klatce niepokoju jakby wierzył
że są w niej jeszcze drzwi
które wyprowadzą ku niezależności
Niezależności od czego?
Od radości która wyciąga długą
szyję ku naszym dłoniom?
Od strachu który zaszył się w
szczelinie naszej skóry?
Od bólu który nie ma zwyczaju
przysyłać nam swoich wizytówek?
Od czego więc chce uciec człowiek?
Że tak spłoszony stoi z głową
uniesioną do góry?
Spójrzcie na świat o tej porze.
Jak szybko zapala wszystkie zapasowe
światła.
Jak w okamgnieniu miliardy
promieniujących ciał
dają złudzenie bezpieczeństwa.
Jak bardzo
tylko uważnie się temu przyjrzyjcie
człowiek pragnie stanąć w obliczu
jasności
sądząc że wyzbędzie się lęku
przed śmiercią
przed nicością przed pustką
która go osacza tak dokładnie
i coraz to nowe zataczając
i coraz to bliższe kręgi
jakby pętlę skręcała na oczach
człowieka.
Nie spieszcie się bardzo o tej porze
nie drżyjcie przed nieznanym światem
nie szukajcie w pobliżu czegoś
co wam zapewni spokój.
Stańcie w ciszy i posłuchajcie
co wam szepce trawa
posłuchajcie jak wam skrzypi snieg.
Wiem że ogarnia was drżenie
jak i mnie nieraz ogarniało
gdy zatrzymywałem się w środku
miasta
niepewny drogi którą szedłem
a nad głową szumiała czarna rozpacz.
Ale zatrzymajcie się
wbrew temu co się z wami dziać będzie
bo być może nigdy więcej nie
zrozumiecie
czym jest człowiek w otchłani.
I czym jest ta na moment zapalona
iskierka
której może nikt i nigdy nie
dostrzeże.
Posłuchajcie jak doprasza się o waszą
uwagę serce.
Jak krew impulsami znaczy każdy
milimetr swojego obiegu
wokół granic śmierci. Zaklinam was
nie drżyjcie
bowiem tylko w środku nocy
i w centrum własnej świadomości
gdy wyznaczycie spotkanie tylko ze sobą
poczujecie jak krążą w waszym
ogranizmie
wszystkie galaktyki świata.
I jak nieskończoność streszcza się
w waszym lęku.
Stańcie w szumie ulic
w lecie w zimie lub w jesieni
stańcie wypełnieni przerażeniem
niemocą i strachem.
Stańcie i krzyczcie wewnątrz swojej
najgłębszej ciszy.
Przed waszymi oczami przemaszerują
wieki całe.
A do waszej źrenicy zajrzy
nieskończoność.
Stańcie więc w mieście albo na
bezludnej pustyni
tam gdzie jeszcze stopa ludzka nie
stanęła.
Stańcie na środku oceanu
kołysani falami wód i falami
niepokoju.
Niech przez wasze życie na mgnienie
przeniknie śmierć
niech śmierć przeniknie wasze
władze i moce waszą wolę
i wasze wszystkie spełnione i nie
spełnione postanowienia.
Niech wszystko co było za wami
na moment pojawi się przed wami
a także przerazicie się.
Więc czego się lękacie
skoro wasz własny świat wprawia was w
zdumienie
w zaskoczenie
w niepewność?
Dlaczego drżycie przed światem
który przeżył miliardy innych
światów
i teraz wam składa dar ze swojej
historii
i teraz przedkłada wam sprawozdanie ze
swojej istoty.
A wy zamiast zrozumieć
zamykacie przed ciemnością oczy
albo za wszelką cenę pragniecie
odsunąć obraz
waszych myśli
przeczuć i niejasności.
Zanim wejdziecie do tego domu
posłuchajcie jak śpiewa wasza krew.
Może to hymn wyzwolenia od lęku?
Posłuchajcie jak za waszymi plecami
cyka konik polny
a przecież to zima
śnieg i mróz targa się na stare
drzewa
które pękają.
A konik polny cyka.
Stańcie i posłuchajcie.
Jeśli tego nie zrozumiecie
na nic wasze wołanie o światło.
A czy konik polny czy mysz czy wróbel
czy domy czy drzwi czy okna
czy zauważyliście jak wszystko
świeci? Żyje i świeci.
I to bez względu na porę dnia
bez względu na to czy to zima czy
wiosna.
Zrozumiałem to wtedy
gdy umierałem ze strachu
przybity i samotny
porzucony przez tych
którzy wokół rozświetlali ziemię
gnani obca mi żądzą władzy nad
innymi.
Pamiętam tę noc.
Płonęła chmura.
Płonęły drogi.
Płonęło powietrze.
A mnie od ognia zostawionego w
pośpiechu
pies jakiś odciągnął
sam płonący i wyjący z bólu.
I gdy zapadła noc nie było żywej
istoty
I wtedy
w którejś godzinie leżenia
zobaczyłem pełgający w przestrzeni
płomyk.
Potem drugi.
I trzeci.
Były to zwierzęta
to one świeciły.
A potem widziałem jak człowiek w nocy
świeci.
Było to okropne i piękne.
Był to cud.
I była to śmierć świata.
Ktoś krzyczał: - Jestem niewinny.
I płonął.
I później wielu ludzi krzyczało: -
Jesteśmy niewinni.
I oni płonęli.
A więc ktoś kto jest niewinny płonie.
I świeci.
A świat jest niewinny.
Więc świeci.
I ciemności świecą.
I człowiek świeci.
Poczekajcie jeszcze sekundę z
przestrzenią na smyczy
pozwólcie jej niech się poruszy
niech otrząśnie się z klęski jakiej
doznała
Nie podchodźcie jeszcze do tego domu.
Tam coś się dzieje.
Może to wymaga dyskrecji.
Może to celebracja rytuał
którego wagi jeszcze nie znamy.
Może ten człowiek ten samotnik
ten Mag z podkrążonymi oczami
nie życzy sobie waszej obecności.
Może on nie wie że istnieje jeszcze
inny świat
poza światem który sam sobie wybrał.
A może wie.
I może wie jeszcze więcej
niż wam się wydaje, że wie.
Powstrzymajcie na smyczy tę przestrzeń
uwiążcie ją
skoro takie panowanie macie już nad
nią.
Niech się popasie na trawniku.
To nic że śnieg.
Dla przestrzeni to nie ma znaczenia.
Przestrzeń jest zatem pojemna.
Jaka więc jest pojemność estetyczna
przestrzeni?
A pojemność filozoficzna?
A moralna?
Tyle zagadek. Więc wolę
żebyście nie prowadzili jeszcze tej
przestrzeni
na smyczy psa.
Ten człowiek zapalił świeczkę.
I już wrócił na ziemię.
Znowu wrócił.
Ale czy wrócił całkowicie?
Czy wrócił ostatecznie?
Nie ma na to żadnego dowodu.
Kim jest człowiek co żyje z duchami?
Kim jest wywołując z kamieni ciała
umarłych
ciała nieobecnych
ciała nigdy nie istniejących?
Czy szuka formy
która by mu powiedziała
jakie jest jeszcze inne życie
poza jego życiem
i jakie są jeszcze inne światy poza
jego światem?
Popatrzcie na niego z daleka, z bardzo
daleka. Stąpa wolno między rzeczami, zatrzymuje się na chwilę,
dotyka kantów, rogów, mierzy się z materią, bada jej twardość,
ciężar, moc. Uśmiecha się do sprzętów, jakby tam żywi ludzie
siedzieli, a przecież wokół jest pusto. Rzeczy trwają w milczeniu
albo w milczącym wyczekiwaniu, trwają, jakby miały wmontowany w
sobie sygnał, który, gdy zajdzie potrzeba, rozproszy wszelkie
wątpliwości. Ale na razie człowiek nie słyszy sygnału. Przygląda
się jednak rzeczom z uwagą. Czyżby wyczekiwał, że ta milcząca
większość świata milczy niezwyczajnie, milczy jakby przeciw
czemuś, czego zaakceptować nie chce, nie potrafi, czy nie chce.
Wyrywa się z kagańca przestrzeń. O
mocarze! Nie dajcie się. Trwajcie na posterunku. Zdobyliście drogi
kosmiczne, u waszych nóg zbierają się sterowniki przestworzy.
Podepczcie mocno butami, niech, w imię wielkości człowieka, podbój
materii trwa nadal.
Niech idea totalnego niewolnictwa
święci kolejne tryumfy poza granicami poznania. W imię poznania. W
imię człowieka.
Rozświetla się niebo gwiazdami, które
dawno umarły. Wygasły energie świetlne w ciałach, które już nie
istnieją, a sygnały z galaktyk wciąż do nas płyną.
Stańcie jeszcze pod tymi gwiazdami.
Zanurzcie wzrok w otchłani. Sięgnijcie dłońmi po te promieniujące
ciała. Są na wyciągnięcie reki.
Dlaczego nie możecie uwierzyć, że
świat, który żyje, świeci. A więc świeca i nieobecne światy.
Obecność i nieobecność to, to dwie miary tej samej rzeczy.
O, widzę, że ktoś wędzidło zakłada
horyzontowi.
Jakiś jeździec chciałby na grzbiecie
nocy pogalopować.
Ktoś inny zakłada kajdanki
promieniowi, który nieostrożnie stanął na jego drodze. Pewnie
promień do celi zaraz by zaprowadził. I poczułby się panem
światła.
A tamten, co ledwie oczy otworzył, już
o panowanie nad gałązka zmierzchu woła. Jeszcze do stóp miasta
nie dorósł, a już wyrywa dachy z domów, rozgniewany, ze po
ulicach mu każe chodzić.
A pozostali z bronią w ręku za dalami
się uganiają. Za wszelka cenę chcą jakąś dal ustrzelić. Ten
marzy o białej dali, ów o niebieskiej, a ten, co za nimi, o dali za
dalami.
Wielu spotkacie takich, co czatują na
coś. Maja gotowe plany, maja siatki, worki, torby, sidła, wilcze
doły. I maja radość w oczach.
A jeden, to postanowił morze uwięzić.
I największą sieć przygotował, plotąc ją niemal całe życie. I
zmartwił się bardzo, że zamiast morza próżnię wyciągnął.
Medytował nad nią, nie zgadzał się na taki połów, ale w końcu
zarzucił próżnię na plecy i odszedł do swojego domu, gdzie
szykował sobie wieczny już odpoczynek. Zawsze to lepiej z próżnią
niż samemu, myślał, zasypiając. I pocieszając się tak w
samotności, poczuł, jak czyjś ciepły oddech przesunął się nad
nim.
To jego morze po niego przyszło. O
samej północy. Ciepłe i czyste. I umierał przekonany, że morzem
wypełnia się jego życie.
Zatrzymajcie się na sekundę i
odetchnijcie.
Za wami i przed wami wielkie wargi
świata coś szepcą.
Wokół was ze świstem zatacza kręgi
pocisk obcej wam myśli.
Nie lękajcie się.
Wargi świata szepcą swoje wieczne
tajemnice.
Wsłuchajcie się w nie.
Może usłyszycie, jak mówią gwiazdy.
Jak przed epokami spalone słońca spadają w jakiejś ciemnej,
zamkniętej otchłani. Nie ruszajcie się chwilę. Nie drżyjcie.
Spróbujcie ogarnąć wzruszeniem to, co nieogarnione inaczej, żadna
logiką, żadną prawdą, żadna filozofią, teologią, matematyką,
astronomią, etyką.
Tylko wzruszeniem pojmiecie zagadki
świata.
Niczym innym.
Nasłuchujcie w tym jednym mgnieniu
oka, jak dwie nieskończenie wielkie góry czasu spotykają się ze
sobą i przenikają się nawzajem, przeszłość i przyszłość.
Może dostrzeżecie przerażone oczy przestrzeni. W mrocznych
źrenicach czasu, w długich tunelach śmierci zapadają się
wszelkie miary, wagi, rachunki i racje. Dwie potężne góry materii
jak dwie niepojęte dusze przejdą przez siebie, zatracone już w
innych materiach, w innych bytach, w innych konstelacjach
świadomości. I n ie musicie zrozumieć tego faktu, tej przemiany,
która jest trwałością rzeczy poza wami.
Świat szuka siebie, szuka błędu,
który niegdyś popełnił. Świat w nocy się sprawdza. Przechodzi
rekonstrukcje swojej natury. Odbiera sobie złudzenia. Szuka pomyłki,
co go doprowadziła do tej formy, którą posiadł. I może dlatego w
nocy człowiek zepchnięty zostaje do granic obłędu. Może dlatego,
żeby nie ogarnął straszliwej drogi, jaką przeszedł, i przechodzi
nadal świat.
Ale nie lękajcie się. Właśnie
dlatego nie lękajcie się nocy, ciemności, własnego niepokoju.
Posłuchajcie w ciszy, jak szeleści powietrze. Usłyszycie, jak
piasek osypuje się z wysokości. Słuchajcie dalej. Przestrzeń
nachyli się ku wam. I kiedy wiara wasza będzie silna, przestrzeń
zdradzi wam cząstkę tej tajemnicy, która jest zawsze poza wami.
Ogarniecie wzruszeniem pierwotną, ciemną stronę życia. Przestrzeń
nachyli ku wam wielkie ucho, wysłucha was, zadawajcie jej pytania i
nie dziwcie się, że przestrzeń będzie milczała. To milczenie ma
inną logikę, wyższą, pozarozumową. Otwierajcie szeroko oczy, a
zobaczycie owe przerażające, piękne, wszechogarniające milczenie.
I dopiero potem, gdy zobaczycie milczenie, białe milczenie świata w
centrum ciemności, ujrzycie myśl, która błyśnie i spali się.
Dostrzeżecie w przebłysku wielka rysę nad wami. Może zrozumiecie,
że świat wam uchylił rąbka tajemnicy. Przestrzeń wynagrodzi wam
wasze oddanie. I wtedy poczujecie się samotni jak nigdy dotąd. Ale
ta samotność przywróci wam poczucie mocy. Staniecie bowiem wobec
innej samotności. Wasze malutkie, płonące oko życia stanie wobec
nieskończonego, wiecznego oka śmierci. Czyż w takich momentach
człowiek może być pozbawiony wiary w siebie, siły ducha? Wtedy
wobec wszystkiego, co poza nim, człowiek stanie się mocarzem, carem
epok, władcą ciemności. Na moment. I to wystarczy. Jego światło,
światło duszy człowieka, światło ciała człowieka, światło
myśli człowieka, światło ziemskie popłynie na spotkanie ze
światłem tajemnicy. I znowu tylko wzruszeniem można ogarnąć ten
fenomen bytu. Niczym innym. Tylko wzruszeniem.
Stańcie i pomyślcie o tych ludziach,
którzy na dalekich kontynentach też stoją w nocnej ciszy i
nasłuchują głosów, a głosy te jeszcze nie maja źródła. Tamten
człowiek, co czeka za oceanami, wsłuchuje się w szepty nocy tak
jak wy. I ten drugi, na szerokiej pustyni, wychodzi ze swojego domu i
słucha, jak piasek przesypuje się z miejsca na miejsce, jak kamyki
się przetaczają. I leka się ten człowiek kamyków i piasku, które
okrążają go, które są podstępne. Ten człowiek także czeka na
głos. I patrzy w te same gwiazdy, w które wy patrzycie. A ten
trzeci w górach. A czwarty na lodowej przestrzeni. Ten człowiek, i
tamten, i jeszcze inny, podnoszą głowy i nasłuchują. Może
czekają na wasz głos, na wasz oddech, na wasze westchnienie.
Uczcie się waszej nocy. Tej jednej,
niepowtarzalnej. Przyjmijcie oddech ciemności. Nie przerażajcie się
mową, której sensu nie pojmujecie. Może w tym języku, w tym obcym
języku, są formy, są systemy gramatyczne, pojęcia i porządki
rozumowe, które was wyrażają, choć wyrażają was jakby poza
wami. Ale być może wy jesteście wkalkulowani w tamten ład. Może
to dzięki wam składnia świata jest taka niepojęta.
Ale co to znowu?
Jakiś człowiek powiesił swoja radość
na gałązce i śmieje się rozbawiony;a głowa radości coraz
bledsza, a człowiek coraz weselszy. Tylko gałązka coraz bardziej
bezradna.
A drugi człowiek biegnie za swoim
cieniem. I rzuca przekleństwa, że nie może go dopaść.
A trzeci mruga porozumiewawczo do
swojej dłoni, która mu się wyrywa. Człowiek za wszelką cenę
chce jeszcze dłoń zatrzymać, ale ta wyraźnie odchodzi od niego. I
druga ręka wycofuje się. I oczy biegną za jakąś dalą. A
człowiek traci panowanie nad własnym ciałem i pada do swoich stóp.
I płacze jak głupiec, który nic nie rozumie.
Czwarty ucieka przed kilkoma słupami,
które zatrzymały się na horyzoncie i wrosły. A człowiek goni i
goni.
Piaty wyciągnął nóż i chce się
rzucić na gwiazdę, która się ruszyła na niebie.
Szósty odskoczył od chodnika, na
którym stał. Chodnik poszedł na spotkanie z innymi chodnikami, a
człowiek tego nie rozumiał.
Więc radzę wam, nie drżyjcie, nie
lękajcie się niczego. Niech świat przemieni się, niech wewnętrzne
mięśnie świata przetworzą materię, niech dokona się tajemnica
ciemności.
Zanim wejdziecie do domu tego Maga,
tego Twórcy Rzeczy, podnieście rękę do góry i nachylcie się ku
niej. Wsłuchajcie się w puls własnej ręki. A gdy tętno krwi da
wam pierwsze sygnały, słuchajcie dalej. Po chwili usłyszycie, że
to żyje wasze ciało. A potem usłyszycie inne pulsowanie. To miasto
zacznie żyć tym rytmem, którym wy żyjecie. Słuchajcie dalej.
Wsłuchajcie się w tętno waszej krwi. Do tego tętna dołączy się
tętno ulic. Potem tętno parków. Potem tętno horyzontów. Będą
pulsowały domy i kamienie, drzewa, kwiaty i hipermarkety. Usłyszycie
pulsowanie przestrzeni. Słuchajcie coraz uważniej. Nie odsuwajcie
ucha od tętnicy. To w waszych żyłach pulsuje cały świat.
Słuchajcie jeszcze. Słuchajcie, czy to będzie nad rzeką, na
ulicy, czy w domu. Słuchajcie w skupieniu, a usłyszycie, jak wokół
was przestrzeń pulsuje. Usłyszycie jak pulsuje wasz czas, a jeśli
będziecie jeszcze uważniej słuchać, przekonacie się, że wokół
was pulsuje świat. I jeszcze, że pulsowanie świata jest takie
samo, jak pulsowanie waszej krwi, waszego ciała, waszego życia.
Zrozumiecie, że jesteście połączeni ze światem ta samą tętnicą.
Tym samym pulsowaniem. Tą samą krwią. Pojmiecie, że ta pulsująca
ciemność, to wy, włączeni w nurt świata, wtopieni w jedność i
nieskończoność egzystencji.
Obraz 2.
Zatrzymajcie się na moment. Spójrzcie
na okna tego domu. Ten Człowiek także zamarł na chwilę. Stanął
przed mroczna szybą i opatrzy w waszą stronę. Widzi swoje ciemne
odbicie i przygląda się twarzy. O czym on może myśleć? O czym
może myśleć człowiek będący w centrum samotności? Jego czoło
pokryte zmarszczkami jest blade i martwe. Rysy jego twarzy wskazują
na cierpienie, które przeszedł, ale dzielnie je ukrywa. Patrzy
nieruchomo na swoje odbicie. Zanurza wzrok w ciemności, która go
otacza. I oto – jakby drgnął, jakby go coś poruszyło. Ale on
uniósł tylko brew, nie zrobił żadnego kroku.
Czy nie zauważyliście, że między
tym człowiekiem a wami powstała dyskretna więź? Połączyło was
coś, co nie jest jeszcze jasne. Ale już nachyla się nad wami i nad
nim, spinając jednym łukiem przestrzeń, wiąże was niewidocznymi
nićmi.
Człowiek wciąż stoi. Ta nieruchomość
jest męcząca, ale jest też zagadkowa. Przesunął spojrzenie
wyżej, gdzieś nad wami, nad waszymi głowami. Może dojrzał
gwiazdę, na którą wy patrzyliście, może jeszcze chwycił skrawek
waszego zabłąkanego w gwiazdach wzroku. Może dostrzegł to
delikatne poruszenie powietrza. Zauważcie, jego rysy twarzy
nabierają innego wyrazu. Człowiek się uśmiecha. Uśmiecha się do
jakiejś myśli, która wędruje wśród gwiazd. Może to jest jego
myśl, a może wasza. A może to myśl człowieka rzucona w
przestworza przed epokami. Może tę myśl wypowiedział starożytny
Żyd, lub Egipcjanin, albo po prostu ktoś, kto żył przed nimi dużo
wcześniej. Może to był człowiek, który nie potrafił tej myśli
wyrazić, niż tylko spojrzeniem? I teraz, gdy przeminęły wieki,
tamto spojrzenie człowieka z innej epoki i spojrzenie stojącego w
oknie, spotkały się w otchłani gwiazd. I człowiek będący w domu
uśmiechnął się. I opuścił oczy. Za jego plecami pala się
świece, na fotelu leży kot, który czuwa bez ruchu. Ale gdy tylko
człowiek zrobi krok, kot da znać, że jest, że jest razem z
człowiekiem. O ile samotność człowieka z kotem jest inną
samotnością, niż człowieka bez kota?
I oto człowiek odwrócił twarz od
okna, ruszył w stronę świecy. Ujął ją delikatnie palcami,
uniósł do góry i przygląda się płomieniowi. Co on teraz zrobi?
Dokąd pójdzie? Zachowuje się tak, jakby się wahał, jakby nie był
pewien swojej decyzji. Rozgląda się wokół. A z głębokiego mroku
wychylają się ku niemu postaci z obrazów. Ptaki jakby usiłowały
się unieść. Rozpostarły skrzydła. Niebieskie oko kobiety, które
wysiaduje wielki ptak, mrugnęło kilka razy. Człowiek ze świecą
zaczyna nocny obchód obrazów. Patrzcie dokładnie, jak wolno, jak
czule idzie przez Dom. Idzie tak, jakby jego stopy nieostrożnie
mogły zranić podłogę. Czy jego ręce ukrywają jakąś zagadkę?
W wąskich kanałach źrenic coś jakby
choroba tli się. Człowiek idzie wśród przedmiotów, jego cień
przesuwa się ukradkiem, jakby bał się spłoszyć myśli swego
pana. Ale co to? To nie jeden cień., To kilka cieni. A przecież
człowiek nie zapalił jeszcze innych świec. A jednak są jakieś
ukryte źródła światła. No, tak, tego się można było domyślić.
To są światła bijące od obrazów. Przestrzeń jest jakby
naelektryzowana. Ma się wrażenie, że człowiek stanął w jądrze
promieniującego świata. Ze wszystkich katów, ze wszystkich
zakamarków rzuciły się na ścianę, na sufit, na podłogę cienie.
I oto człowiek znów idzie pomiędzy rzeczami, otoczony świtą
cieni, świecę trzyma na wysokości oczu, przesuwa się wśród tej
przyczajonej materii jak śmierć.
Za nim idzie jego kot. Ma podniesioną
głowę i patrzy na człowieka. Ale człowiek jest zajęty czymś,
czego kot chyba nie dostrzega. Człowiek ze świecą co chwilę
zatrzymuje się przed obrazami. Mruga do ludzi, którzy są na
płótnach. Ludzie ci – odpowiadają. Oto ktoś wyciąga do niego
rękę. Człowiek ściska tę dłoń i twarzą wyraża zadowolenie.
Patrzy uważnie na dłoń. Odstępuje od tego, który wyciągnął
rękę. Ale tamten ręki nie cofa. Człowiek ocenia ręką. Mierzy
palce. Nachyla się. Bada puls dłoni. Przekręca dłoń raz i drugi.
Towarzyszą temu teraz nieruchomo
wszystkie cienie zgromadzone za plecami człowieka. Żaden z nich nie
śmie drgnąć.
Wielki Samotnik bada unerwienie reki.
Sprawdza, jaka jest skóra. Dłużej nasłuchuje tętna, czuje w
swojej dłoni ciepło płynące z dłoni tego, który wysunął się
z obrazu.
Kreator Rzeczy przechodzi dalej.
Pozdrawiają go starcy, młodzi chłopcy, dziewczyny, ptaki,
zwierzęta. Wśród obrazów ruch, jakby ktoś ogłosił pobudkę.
Już Mistrza otaczają już nie tylko cienie, idą za nim ci, których
wykreował. Teraz oni z kolei przyglądają się Wielkiemu
Samotnikowi, ale patrzą nań bardzo nieśmiało, są jakby
zagubieni, jakby niepewni tego, co Mistrz uczyni, jaki krok zrobi.
Kot nie odstępuje człowieka. Mruczy cichutko, jakby dla przestrogi.
Ale człowiek wciąż nie zauważa kota. Momentami marszczy czoło,
ogląda się, a cienie pierzchają. Tylko blask bije od obrazów. To
tu, to tam zapala się jakaś lampka.
Wielki Samotnik przystaje przed
człowiekiem, który nie ma twarzy. Jest odwrócony do Mistrza
plecami. Plecy to jedna wielka rana. Znać ślady pejcza, bicza,
sznura. Całe ciało skatowane. Człowiek z obrazu ma wygolona głowę.
Przez środek jego pleców biegnie wygięta linia. Mistrz długo się
mu przygląda. Cienie odskoczyły znowu. Skryły się pod
przedmiotami. Mistrz czyni gest, jakby chciał odwrócić postać,
która stoi tyłem. Tamten jednak nie rusza się.
Wielki samotnik delikatnie, ostrożnie
dotyka pleców. Postać się kurczy. Słychać coś jakby syk, jakby
ból, który nie może się wypowiedzieć. Mistrz na mgnienie oka
nieruchomieje. Przez Dom niesie się głos, którego nikt nie
rozumie. Kot nieruchomieje.
Cienie wyjrzały spod sprzętów i
spłoszyły się. I oto popłynęła cicha, daleka melodia, cos jakby
wspomnienie, jakby wołanie, jakby dawny płacz.
Wielki Samotnik otrząsa się z
wrażenia. Obejmuje nieobecnym wzrokiem świat, w którym stoi. Oczy
z wolna napełniają się rzeczami, niejasnymi treściami, blaskami,
które szybko gasną, i na powrót nerwowo wracają.
Mistrz odrywa rękę od pleców
człowieka z obrazu. Ten wydaje jeszcze jeden syk. Mistrz idzie
dalej. I oto ten sam człowiek jakby przeniknął na wylot przez
materie obrazu i pokazał nagle twarz. Mistrz znowu staje. Twarz
człowieka z obrazu jest martwa, nieruchoma, jakby zatrzymana w
bolesnym grymasie. Pełno na niej tatuaży. Wytatuowane jest zresztą
całe jego nagie ciało – piersi, uda, a nawet członek. Ta nagość
boleśnie Mistrza olśniewa. Na członku postaci z obrazy wyrysowana
jest twarz kobiety ze smutnymi oczami, zaś jego piersi i brzuch
wypełnione są ptakami, wężami, jaszczurkami, czymś, co
przypomina rzekę, czymś, co przypomina słońce, czymś, co
przypomina niebo. Ale wszystko jest jakby zarażone, chore, jakby
podtrzymywane wirtualnym życiem.
Wielki Samotnik odchodzi od postaci, z
tymi śladami od ran. Jeszcze raz rzuca spojrzenie na głowę. I oto
co widzi. W miejscu, gdzie zwykle jest twarz, rośnie szorstka,
pozbawiona wszelkich racji bryła.
Obraz 3.
Opowieść Mistrza.
Stoję w kręgu ciemności z kotem
warującym pod pachą
zagubiony między gwiazdami
a jestem tych gwiazd wartownikiem
strażą
pierwszym promieniem na ziemi
tym który tworzy inne gwiazdy
i tym który sieje śmierć
tym który zna każdy głos trawy
brzmienie trzmiela
oddech wiosennej łąki
chyże i skośne loty ptaków;
jestem tym który zapatrzony w bezkresy
widzi na wyciągnięcie dłoni osobny
świat
i coś co nie istnieje a żąda życia
płyną przez powietrze ku mnie sny
ale wyrastają też na moich oczach
kwiaty
tutaj w moją stronę się nachylają
maki płoną jak rany na śmierci w
które zagłębia się oracz
a za nim biegną wrony
jestem tym który zwołuje mroki
i tym który wzywa ku sobie góry
światła
wokół mnie gromadzą się umarli
odwiedzają mnie odeszłe światy
wzywam morza i oceany a one się
zjawiają
ludzi wyrwanych nagle z łóżek z
pracy z miłości
i przybywają
daję sygnały galaktykom drogom
mlecznym słońcom
i wszystko jest do moich usług
Tak samo kocham pełzającą po mojej
dłoni mrówkę
jak kocham horyzont
który sobie ze mnie drwi
i wysyła do mnie tabuny nocy
nienawidzę w tej samej mierze swoich
wzruszeń
jak je kocham
cierpię tak samo gdy widzę cierpienie
spadającego liścia
patrze na swoje czujące stopy gdy
dotykają ziemi
ale jednocześnie widzę stopy tych
którzy byli tu
przed wiekami, kiedykolwiek
czuję że ich oddech jeszcze jest w
powietrzu
czuję że ich oczy spoglądają na
mnie
czuję że ich ręce dotykają moich
rąk
w moich krokach wyczuwam ich rytm
i gdy się poruszam oni poruszają się
ze mną
gdy przystaję oni także zatrzymują
się
nieraz mam wrażenie że w ciemności
wyłażą ze mnie
z mojego wnętrza z mojej duszy z moich
źrenic
mam wrażenie że uwalniają się ode
mnie na moment
jakby chcieli sprawdzić
co się zmieniło przez ten odległy
czas
przykładam ucho do powietrza i słyszę
coś takiego
jak szept idący z dołu do góry
przykładam ucho do ziemi ziemia mówi
ic głosami
przykładam ucho do nieba niebo mnie
informuje
że oni także tam są
kiedy się zamykam i kiedy mam otwarte
drzwi
oni są ze mną
nadzy pokaleczeni ranni pobici płaczący
milczący
są ci co wyją z bólu
i ci co zacisnęli zęby
są ci co zaprzysięgli zemstę za
swoją śmieć
za śmierć najbliższych
za śmierć kobiet które były u ich
boków
widzę ich twarze w głębi ciemności
widzę ich nagle przerwane życie
widzę ich przerażenie niepewność i
widzę ich wątpliwości
są więc ci którzy kochali życie tak
jak ja
i są także ci którzy nienawidzili
życia tak jak ja
pokazują się moi przyjaciele i moi
wrogowie
przychodzą do mnie mali zabłąkani
smutni
i przychodzą pyszni próżni i głupcy
rozumiem i jednych i drugich
wszyscy oni z tego czasu z czasów
niedosięgłych
wszyscy oni są ludźmi
ich duchy są także ludźmi
ich marzenia to także – ludzie
ich zbrodnie to także – ludzie
jakże mogę ich nie kochać
jakże mogę ich nie rozumieć
pragnę żeby byli ze mną
żeby świadczyli na korzyść
istnienia
żeby bronili prawa człowieka do życia
i do śmierci
do wielkiej miłości i do klęski
jestem jednym z tych którzy wierzą w
nieskończoną
jedność świata.
Wiem, że istnieje to co jest sprzeczne
co rozdziera dni
co dzieli narody
co powoduje śmierć i przerażenie
wiem że jest zło nienawiść
poddaństwo
akceptuję człowieka
i jednocześnie nienawidzę tego tak
bardzo
jak bardzo siebie tylko nienawidzić
mogę
uważam że istnieje wyższa miara
świata
niż nasze miary
ale uważam też że nasza miara jest
najważniejsza
że nie ma innej miary dla mojego życia
które
jest jeszcze ciągle życiem na ziemi
wśród żywych -
wśród gałązek i ich chrzęstu
wśród ptaków
wśród kotów, wróbli
wśród roślin przebijających się
przez beton
wśród niegdysiejszych oddechów moich
kobiet
wśród ich potu krwi radości uniesień
jęków i przyrzeczeń o wiecznej
miłości
nie ma innej miary mojego życia niż
ta jedna jedyna miara
gdy będę konać gdy będę gryzł
własne palce
gdy ujrzycie
moje białka wychodzące na zewnątrz
gdy usłyszycie moje straszliwe i
bezlitosne cierpienie.
Wiem o tym wszystkim
mam przeczucie własnej śmierci
ona już krąży w moim ciele
zagląda do moich oczu
nieraz szepce sobie masze małe
tajemnice na ucho
ale ten stan ta sytuacja nie
przeszkadza mi kochać życia
nie przeszkadza mi życia nienawidzić
ale w tej nienawiści
na jej najwyższych piętrach
jest ekstaza miłosna
jest przerażenie wielkością
człowieka
jego niesamowitością
jego nieobliczalnym posłannictwem.
Tak
stoję tu w centrum ciemności w
centrum samotności
i rozmyślam o losach obecnych
nieobecnych i przybyłych
prowadzę z nimi niezliczone rozmowy
i im bardziej jestem samotny tym
bardziej jestem ze światem
tym mój świat jest szerszy moje życie
pełniejsze
tym pojemniejsze staja się moje myśli
i tym bardziej wszechogarniające staja
się moje wyobrażenia
tym okrutniejsze jest uczucie
niepowtarzalności człowieka
i tym głębszą jest moja wiara w
nieodgadnioną rozumność
naszej ludzkiej egzystencji
tym bardziej absurdalna moja wiara w
sens tych bezsensów
tylu nieporozumień tylu pomyłek.
Nie ukrywam tego życie to cud
to jedyny cud jaki znam
to jakaś świetlista nagość
to gwiazda która nas kusi
swoja tajemniczą odległością
to kontynent do którego ciągle się
zbliżamy
a nasz statek myli zatoki błąka
sięgnijcie
wód zwodniczych prądów
ale płyniemy wytrwale ku temu lądowi
przepełnieni nadzieją ufnością
wiarą że ten ląd że ten niezbadany a wciąż ślący nam sygnały
kontynent
otworzy nam bramy do zagadki losu.
Tak, nie ma innej perspektywy poza
perspektywą miłości
bo oto patrzę przez ciemność
i widzę nieoczekiwanie malutkiego
ptaka
co siedzi na parapecie okna w innym
domu niż mój dom
ale ptak należy do mnie
ja go zobaczyłem
i dom należy do mnie ja go także
zobaczyłem
prawo własności ma tu inną
konstytucję
moje jest to
co widzę co czuję co przeze mnie
przenika
to jest suwerenne
bezbrzeżne prawo człowieka do jego
świata
do form tego świata
do kształtów brył do kolorów i
zapachów
do piękna i do brzydoty
do tego co w nim niskie, i do tego co w
nim wysokie.
Może teraz zrozumiecie dlaczego kocham
wszystko
i nie jestem wybredny w swojej miłości
moja miłość jest tak samo niepojęta
jak moja śmierć
i czekając na spełnienie mojego życia
będę równocześnie czekał na kroki
śmierci i miłości
i będę szeptał do ucha
śmierci że jest mi tak samo bliska
jak miłość
a do ucha miłości
będę szeptał że jest mi tak samo
bliska jak śmierć
i nie będzie tutaj żadnej zdrady
bo jest gdzieś takie życie
gdzie nie ma
ani zdrady ani wierności
gdzie nie ma ani zła ani dobra
gdzie piękno i brzydota maja to samo
imię.
Wiem, że patrzycie na mnie wilkiem, że
tak widzę świat, jak wam o tym mówię. Nie krzyczcie na mnie. Nie
zwalajcie na mnie winy za zbrodnie, za klęski, za bezprawie, za
ludobójstwo. Nie róbcie mi wyrzutów. Chcę żebyście pojęli
jedno, że tak samo jak wy nieraz kłamię, nieraz fałszuję. I nie
wyrzekam się tego. Moja moralność jest moralnością samych
sprzeczności. Bo ja sam w sobie także jestem sprzecznością. I nie
żądajcie ode mnie wiedzy, mądrości, jak żyć. Nie żądajcie,
żebym wskazywał drogę. Mogę tylko wam powiedzieć, czym jest moja
samotność, czym jest moja ciemność, czym jest moje życie, które
nie ma tajemnic, poza tym, że samo jest tajemnicą.
Powiem wam, że często słyszę w
nocy, jak umiera sekunda, jak się spala, jak się osypuje, jak
gaśnie jakaś cząstka światła. Przeniknijcie mnie, wsłuchajcie
się we mnie, a usłyszycie ruch tamtej śmierci.
Nieraz długo, całymi godzinami
wpatruje się w ogień tej świecy, która trzymam w dłoni. O,
rozmowy ze świeca maja swoje wyższe racje. Zdarza się, że słyszę
męski, nieznośny, gniewny i niesprawiedliwy głos w sobie. I nie
wiem, czy nie słyszałem głosu, który kiedyś płynął z innego
źródła, w innym miejscu, w innym czasie, a teraz płynie ze mnie.
Czy to jest ten sam głos, czy inny? Co tutaj jest złudzeniem, a co
prawdą? Co się we mnie skupiło, a co mnie wypróbowuje? Samotność
to cała ludzkość we mnie, to narody i tragedie, to sukcesy i
klęski, to cały nieprzytomny ze szczęścia świat, ale i cały
wzgardzony, przepełniony smutkiem świat. Samotność to wielki
ogień, który płonie w moim mózgu. To wielka czerń, która mnie
otacza. Jestem światłem, ale i jestem ostateczna otchłanią,
której nikt nigdy nie zobaczy.
Czekam tu na was. Między tymi
rzeczami. Między tymi duchami, które krok w krok skradają się za
mną. Spójrzcie z daleka, i spójrzcie z bliska, jakie to wszystko
niespotykane. Jeszcze wam o tym opowiem. Teraz tylko na chwile zgaszę
świeczkę i zostanę w ciemności. Zostanę sam. Pozwólcie mi na
to. Lubię ten moment, kiedy zanurzam się w krainę czerni, kiedy
zapadam się w głąb nocy. Człowiek i ciemności, dwa mocarstwa.
Obraz 4.
Nadeszła pora medytacji. Człowiek
zagłębił się w swoich wewnętrznych ciemnościach. Cały dom
okryty tajemnicą. Kot skulił się u nóg człowieka i milczy. Dom
milczy. Drzwi nie odpowiadają na żadne pytania. Rzeczy trwają w
nieruchomości. Przestrzeń jakby odetchnęła. Czy nie słyszeliście
tego ruchu Przestrzeni? Było jakby cofnięcie w głąb Czasu. Było
tak jakby Przestrzeń udała się na moment na konsultację z
Dojrzałością, która czuwa nad Światłem.
* * *
I oto wszystko stanęło na swoim
miejscu. Wysokie niebo zamieniło się w ogromną, nieruchoma brew,
która się zjeżyła, ogarnęła Przestrzeń wielkim łukiem i trwa
jak los nieznany nad życiem ludzkim. Gwiazdy przypominają bardziej
kamyki wyjęte z koryta wyschniętych rzek niż oczy śmiertelnie
zagubione we mgle. Ktoś kiedyś, przed czasem cisnął te kamienie w
nieskończoność i lecą one nadal, ale są już tak daleko, że
wydaja się martwe.
* * *
A tutaj Dom. I człowiek jakby nie
narodzony. Człowiek, który pragnie wyjść z ciemności, sam będąc
teraz ciemnością najgęstszą. O czym on może myśleć? Co on może
widzieć tym niewidzącym spojrzeniem?
* * *
Wypuśćmy psy wyobraźni, zwolnijmy
łańcuchy, zdejmijmy obroże. Niech nasza wyobraźnia przeniknie
przez ściany, niech wejrzy w treść tego Domu, niech ogarnie jego
formy, barwy, zapachy, tony i cienie. Niech się nasyci pięknem i
brzydotą tego czasu, gdy człowiek jest samotny i wielki w swoim
opuszczeniu.
Nadstawcie ucho. Tylko w tej ciszy
można coś usłyszeć. W tym milczeniu coś innego woła. W pozornej
martwocie która jest pułapka dla tych, co nie maja zmysłu udziału,
dzieją się rzeczy niespotykane. Tylko wsłuchajcie się uważnie, a
usłyszycie jakby nawoływanie odmiennych, nieznanych, odległych
głosów. Usłyszycie gadanie czasu nad przestworzami. Wygląda na
to, jakby czas musiał się wznosić ponad siebie, omijając drugie
czasy, jakby także wiele epok po nieistnieniu znajdowały się w
jakiejś kosmicznej kolizji. A może to cienie tych czasów ocierają
się o siebie. A może to z brzucha każdego czasu wydobywa się
burczenie tamtego świata, który gdzieś i kiedyś zgasł.
* * *
Słychać jak epoki prowadza w tym Domu
rozmowę. I człowiek siedzący z zamkniętymi oczami widzi
bezkształty bytów, których nie pojmuje. Jednak nie dziwi się, nie
przeraża go to, nie martwi, ani nawet nie cieszy. Człowiek wciąż
medytuje. Ogarnia rodzaj istnienia, który był przed nim. I idzie na
spotkanie bytów, które czekają na niego.
* * *
Ale oto Dom wypełnia się ruchem.
Człowiek czuje, że przed nim, nad nim, pod nim przeciągają jakieś
siły, jakieś energie, jakieś moce, światła i ciemności. Słyszy,
że jakieś głosy spierają się z innymi głosami. Widzi jak
wielkie cienie przenikają się wzajemnie. Tak przebiegają tu
dzieje.
* * *
Czy człowiek myśli o tym, że
wszystko, co widoczne, i wszystko, co niewidoczne, że wszystko, co
zrozumiałe, i wszystko, co niejasne, rządzi się swoimi prawami,
których nikt nie jest w stanie rozpoznać do końca? Czy człowiek
myśli o tym, że przedmioty, które zwiózł do Domu, utrwalają
tylko historię tego Domu? Czy w ich rysach, pęknięciach i
szczelinach nie odciska się historia domów innych? A może te
rzeczy mają utajony związek ze światem nieobecnym?
Obraz 5.
Rozmyślania Mistrza.
Jestem tym który zagarnął całą
władze nad mrokami
z nocy wyłaniają się duchy świata,
i
jestem tym który zamienia się w
strumień ciemności
i wraz z ciemnością płynę przez
inne ciemności
jestem tym który zamienia się w lęk
i wraz z lękiem całego świata
gromadzę się
jestem tym który cierpi wraz z
cierpiącymi
a cierpienie ogarnia wschód zachód
północ i południe
moje cierpienie jest cierpieniem
biednych i samotnych
opętanych chorych walczących o
wolność
i szukających nadziei
zamieniam się w kraje Afryki i w kraje
Azji
jestem ludem z buszu i ludem z pustyni
jestem pustynią i buszem
jestem tym który podnosi głowę do
słońca
wraz z innymi którzy podnoszą głowy
do słońca
wypełniam się bólem kiedy narody
wypełniają się bólem
wypełniam się smutkiem kiedy drugi
człowiek jest smutny
idę pod górę kiedy inni idą pod
górę
spoczywam wraz z tymi co przystają u
źródła
i piją czystą wodę
i ja wraz z nimi piję
uczestniczę w walce wraz z tymi którzy
zabijają
żeby bronić własnej godności
kocham tych którzy kochają swobodę
nienawidzę tych którzy nienawidzą
innych
nienawiść jest mi tak samo obca
jak obca jest mi miłość własna
a jednak nienawidzę zła podłości
fałszu
pragnę biec wraz z tymi którzy biegną
pragnę zachłystywać się czystym
powietrzem
wraz z tymi którzy zachłystują się
szczytami gór
jestem tutaj w domu na skraju łąki
ale jestem we wszystkich domach miast
i we wszystkich domach wsi
jestem z tą kobietą która wczoraj
pchała wózek
i płakała a ja nie spytałem o
przyczynę płaczu
jestem z tym człowiekiem który mi się
skarżył że
bolą go nogi
i z tym który mi pokazywał
jak długi jest jego cień
przypominam sobie swój własny dom
i ból jaki mieszkał wewnątrz tego
domu
i jest mi przykro
przypominam sobie twarz kobiety która
mnie oszukała
i wybaczam jej to oszustwo
przypominam sobie swoje liczne klęski
swoje okaleczenia swoje troski i swoje
niemożliwości
i nie wiem co mam z tym wszystkim
zrobić
jestem bezradny wobec czasu który
minął
ale też wierze w czas który idzie
wierze że z ciemności wyłoni się
jasność
z cierpienia radość
z niemocy moc
ufam tym którzy podają dłoń
i tym którzy odwracają się ode mnie
siedzę zagłębiony we własnych
myślach
ale towarzyszę także tym którzy nie
wiedzą
o moim istnieniu
siedzę i milczę
i wsłuchuję się w milczenie innych
światów
Obraz 6.
Człowiek zanurzony w ciemnościach
wypełnia się ruchomymi obrazami świata. I im bardziej zapada w
nieistnienie, w niebyt, tym silniej jest atakowany przez sygnały
życia. Przesuwa opuszkami palców po piekących powiekach i doznaje
wrażenia, że jakaś tajemnica, naelektryzowana strefa kosmosu,
zbliża się ku niemu. Jeszcze nie znalazł się w jej obrębie,
jeszcze nie przeczuwa jej kształtu, ale lustro telepatii między
światami już jest nakierowane na niego. Wstrząsają nim dreszcze.
Unosi ramiona, jakby chciał zasłonić się przed widokami, które
napływają z nieskończoności.
* * *
Kot zwinięty leży na poduszce. Do
okna przytuliła twarz roztrzaskana gwiazda mrozu. Pobliska ściana
drzew zamknęła w szczelnym uścisku przestrzeń, otaczając ją ze
wszystkich stron, żeby nie wymknęła się w nocy do innej krainy.
Przestrzeń jak wielkie, białe oko ciemności, otwarte i zamarłe w
bezruchu, wysyła na zwiady kilka ścieżek. A tymczasem ogromny
Anioł przykrył ją rozwartymi skrzydłami.
* * *
Ale co to się dzieje wewnątrz Domu?
Najpierw ożywił się garaż. Jakieś
niskie duchy przemknęły przez przestrzeń. Z mroku wyszło kilka
cieni. Zaraz się cofnęły. Człowiek zanurzony we śnie nie
słyszał, jak ktoś do kogoś mówi. Człowiek z ciemności nie
pojął mowy, ani nie rozumiał, jakim językiem włada świat, który
nawiedził jego dom. A w niższych partiach domu trwał już ruch.
Ktoś kogoś wołał. Ktoś komuś wysyłał dary, ktoś inny już
przyjmował dary. Słychać było różne głosy, różne języki,
różne brzmienia. Niby nie działo się nic szczególnego, ale
człowiek zanurzony w ciemności, Wielki Samotnik raz po raz wyrzucał
przed siebie ręce, jakby nie zgadzał się na to, co poza nim się
dzieje.
* * *
I oto rozwarła się przestrzeń. I
zamiast Domu, Mistrz dostrzegł gęste zarośla. Potem usłyszał
jęki nieznanych ludzi. Zgrzyty, trzaski, wołania, krzyki i wielki
tumult. I zapanowała cisza. Człowiek opuścił ręce na kolana.
* * *
A oto z poddasza zaczęły schodzić
wysokie duchy. Potem płynęły przez powietrze jak ławice ryb w
oceanie. Odpływały w nieznane. Gdy człowiek drgnął, rzeczy się
poruszyły. Przestrzeń wypełniała się ptakami, a ich oczy
świeciły jak zapałki spadające z góry. I gasły nieoczekiwanie,
jakby strącone z powietrza, które do nich należało. Dołem
przejeżdżały auta na dwu kołach i galopowała konnica. Kierowcy z
zakrytymi przyłbicami nacierali na siebie. Potem kolarze zwalili się
z przestworzy jak nagły jastrząb.
* * *
Gdy Mistrz uniósł śpiącą powiekę,
cisza dzwoniła wokół. Tylko ostatnie echa światów odpływały w
bezkresy.
* * *
Człowiek zanurzony w ciemnościach
nagle zerwał się i na ślepo szedł przed siebie, obmacując
przedmioty. Zatrzymał się przy oknie i wtopił spojrzenie w Noc.
Stał tam przez dłuższą chwilę. A dalekie iskry na niebie były
coraz bledsze. I Mistrz, Twórca Świata Absurdalnego poczuł wielkie
zmęczenie. Nie szukał jednak łóżka. Zapalił ogień i usiadł
przy kominku.
Trwał tak bez ruchu przed ogniem,
który oświetlał mu twarz. Oczy człowieka sprawiały wrażenie, że
z ich głębokich tuneli wycofuje się śmierć.
Obraz 7.
Rozmyślania Człowieka.
Przez moje oczy patrzy Historia. Przede
mną obrazy zdrady i miłości. Słyszę to śpiew wolności, to jęki
umarłych. Widzę jak na dalekim planie zdarzeń mieszają się
sprawy społeczności i narodów. Jak spod maski dawnej prawdy
wychyla twarz prawda niegdyś utajona. Widzę cierpienie twarzy,
która była w mroku, którą bezskutecznie wygaszano, którą
spychano do lochów ciemności, do grobów pamięci. I widzę twarz
wstydu, twarz przybraną i fałszywą. Obie twarze patrzą przez moje
oczy. Dwie twarze Historii. Dwie twarze krótkiego czasu, który
spłonął, po którym pozostał chichot i szyderczy grymas. Przez
moje oczy patrzy jarzmo, strach i cierpienie. Czegoś domagają się
głosy, które płyną przez moją mowę. Ku czemuś zmierzają
światy, które u moich źrenic jak z nieskończenie długich tuneli
wyłaniają się blade i smutne. A ja milczący i zanurzony w
głębinach samotności, przyjmuję ów niepodległy ruch życia,
które szuka swojego ostatecznego kształtu. Które nie godzi się
już na malutką celę, gdzie było wtrącone. To, co żywe, jest
nieskończone. I widzę pochylona nad sobą przestrzeń, jakby
zatrwożoną, jakby zdziwioną.
Czyżby przestrzeń nie miała swoich
szpiegów, swoich tropicieli, swoich funkcjonariuszy życia i
śmierci?
Dlaczego więc tak troskliwie opiekuje
się tym, co idzie przeze mnie?
Czym jest ta wielka abstrakcja
istnienia bez malutkiego pulsu życia pojedynczego człowieka?
Czym jest metafizyka bez kosmosu
ludzkiego cierpienia?
Czym jest sens, logika, prawda epok bez
sensu, logiki, prawdy jednego oddechu dziecka, które z dołu
bezradności wyciąga ku nam swoje ręce?
Czy jest religia bez tego obrazu, jak
to dawny człowiek po raz pierwszy odwrócił głowę od siebie?
Czy jest świadomość bez wejrzenia w
otchłanie cmentarzy ludzi, którzy przestali istnieć?
Nie ma świata fikcji bez świata
dotykalnego.
Nie ma pojęć pustych bez pojęć
wypełnionych tragicznymi treściami.
Nie ma bytów bez jednej łzy, która
się wolno toczy przez istnienie.
Może nie pojmujecie związków, jakie
zachodzą, między mną a wspomnianymi wyżej formami egzystencji?
Może się wam wydaje, że człowiek
samotny skazał siebie na nieobecność?
Jakże się mylicie!
Dopiero w samotności odnajduję pełnię
świata.
Dopiero w samotności nasycam się
chwałą istnienia.
Powiecie, że używam dużych słów.
Że dzisiejszy czas nie sprzyja eposom, poematom, dostojnym formom.
Powiecie, że dzisiaj, żeby coś znaczyć, trzeba kpić, szydzić i
wnosić ironiczne tony do wspólnego języka.
O jakże się mylicie!
Dzisiaj, jak nigdy dotąd, jest nam
potrzebna prawda głoszona jawnie i otwarcie. Och, żebyście
wiedzieli jak gardzę tymi, którzy nachylają ku sobie głowy i
szepcą. Posłuchajcie tych szeptów, a usłyszycie syk węży.
Usłyszycie fałsz i ponurą groteskę. Usłyszycie, jak oszustwo i
pycha z jednego źródła wytryskają.
Jestem z tymi, którzy śpiewają swój
los.
Jestem z tymi, którzy nie kryją
swojego niepokoju.
Jestem z tymi, którzy bronią prawa do
życia bez strachu, bez fałszu, i bez drżenia.
Jestem z tymi, którzy są w zgodzie z
prawami natury. Którzy kochają słońce, ziemię, trawy, ulice
domy, parki i kwiaty.
Jestem z tymi, którzy zrywają się o
świcie żeby zobaczyć nad dachami na zorzę polarną, którzy ida
przez miasto, żeby posłuchać zagadkowego szmeru.
Jestem z tymi, którzy grzebią rano w
śmietnikach. I z tymi, którzy idą rano do biur.
Szanuję trud człowieka i człowieka
niezależność.
Szanuję prawo człowieka do błędu.
Ale brzydzę się tymi, którzy we
własnym egoizmie widzą dobro wspólne.
Brzydzę się tchórzami, którzy nie
mają odwagi powiedzieć wprost, co ich boli a, szukają pretekstów
spoza swojego języka.
Znam takich. Gdy ich widzę robi mi się
niedobrze. Nigdy nie odważą się krzyknąć, że Pan jest goły.
Gdy Pan idzie, językami czyszczą miejsca, które depcze, ale gdy
ich minie, szepcą, że jest głupi. Wy także ich znacie.
Nie można budować życia na fałszu.
Nie można budować życia na lęku. Może teraz zrozumiecie,
dlaczego nie boje się wielkich słów. Bo czymże jest życie
szeptane? Życie w konspiracji? Życie w wiecznej tułaczce? Życie
takich, którzy uciekają?
Spójrzcie, świat uwalnia się od
wolności. Spójrzcie na ludy Afryki. Spójrzcie na twarze czarnych,
którzy posmakowali wolności. Spójrzcie na ich dzieci, przyszłych
Europejczyków. Ileż w ich oczach zaskoczenia. Ile nierozpoznanej
jeszcze radości.
Widzę świat jak wielkie jajo, z
którego wykluwa się ptak. I ten ptak chodzi na łapach. Ten ptak
zapowiada lot ku słońcu. Ku oślepieniu. Nie ma w moich słowach
patosu. W tych słowach brzmi tylko wiara w rytm natury. W logikę
kształtów. Bo wierzę, że z paka wyrośnie liść,
ale też wierze, że pąk przedwcześnie
zerwany nie da liścia, będzie kijem.
Chcę, żebyście wiedzieli o tej mojej
wierze.
Moimi oczami, jak już powiedziałem,
patrzy Historia. I to nie historia tego, czy innego narodu. Historia
tej, czy innej epoki. Przez moje oczy patrzy Historia prawdy i
fałszu. I może właśnie dlatego wybrałem samotność, by być w
wielości. Może dlatego znalazłem odosobnienie, by bliżej być z
tymi, którzy są daleko, i z tymi, którzy przez czas przedostają
się do nas, do naszej teraźniejszości, żeby nam powiedzieć
prawdę, o swoim czasie.
Patrzę oto w ogień i słucham jego
trzasku
dobrze jest tak sobie usiąść przed
płomieniami
które obejmują twarz i pomyśleć o
życiu i o śmierci
moje życie jest splątane z życiem
innych ludzi
moje życie nosi w sobie śmierć
innych ludzi
moje życie ma ten sam oddech co życie
tych którzy umarli
moje życie pulsowanie mojej krwi
bierze swój początek z tego samego
źródła
co życie innych ludzi co pulsowanie
krwi innych
i o tym warto wam powiedzieć
w moich oczach jest spojrzenie wielu
mężczyzn i wielu kobiet
w moich ruchach są ruchy tych których
znaliście i tych których poznacie
w moim życiu zdarza się lęk który
zdarzał się wam
w moim życiu czuje tętno które być
może jest też waszym tętnem
i przyznaję się do wszystkiego i
niczego nie ukrywam
ale w mojej samotności jest miejsce
nie tylko dla mnie
moja samotność to imperium tych
którzy byli którzy są i którzy
będą.
I gdybym był bojownikiem, byłbym z
tymi, którzy maja broń na ramieniu i walczą o swoja godność,
zdobywają swoje prawo do radości, do szczęścia. Zdobywają swoje
prawo do swoich domów, do swoich dzieci. Gdybym był tam, gdzie
walczą o wolność, byłbym po stronie walczących. Moje imię znają
epoki. Moje imię jest wypisane na sztandarach.
I pamiętajcie wy, którzy się
narodzicie, że będę z wami gdy zechcą wam odebrać to, o co
walczycie.
Będę z wami, gdy wam silniejsi zechcą
odebrać to, czego nie macie.
Będę z wami, gdy będziecie cierpieć.
I będę z wami, gdy będziecie wznosić
tryumfalne okrzyki, albo okrzyki trwogi.
Jeszcze nie przyszliście na świat.
Nie wiecie, co to jest ból i przerażenie, jeszcze nie wiecie, co to
niepewność, co to zwątpienie, nie wiecie co mściwość, co gniew,
co szyderstwo. Ale pamiętajcie, byłem z wami. Ujrzycie mnie obok
siebie. Będę z wami jadł przy tym samym stole, i będę z wami
pędził przez miasta. Będę się pochylał z wami nad łóżeczkami
waszych dzieci. I będę miał tęsknotę w oczach, tak jak wy ja
macie. Będę z wami szedł przez ciemność, przez noc, przez mroki.
Bo takie jest życie. I pewnie w waszym czasie też trzeba będzie
iść przez ciemność. I pewnie niejeden z was pomyśli o mnie. I
poszuka wzrokiem, czy jestem z wami. Czy was nie zdradziłem. A ja
będę siedział w fotelu, obok was, przy ogniu. I będę z wami. Tak
jak wy będziecie ze mną.
Nic nas nie różni, nic nas nie
dzieli. Jesteśmy jednością. Jesteśmy wielka wspólnotą, którzy
byli, którzy są, którzy będą. Jesteśmy tym samym światłem. I
tą samą ciemnością. Wyłaniamy się z siebie. Nasze łono rodzi
nas wzajemnie. Ja wywodzę się z was, nieobecnych, a wy wywodzicie
się ze mnie, nieobecnego. Zastanówcie się nad tym, jak obecni i
nieobecni splatają się niewidocznymi ramionami. Musicie sobie
zapamiętać tę okropną i bo9lesna prawdę, że wszyscy rodzimy się
z nieobecności. A ta nieobecność jest pojemna. W niej mieszczą
się tajemnice wszystkich istnień. Łono, które was wydaje, jest
łonem śmiertelnym. Ale my już jesteśmy nieśmiertelni. I nie
próbujcie tego paradoksu zrozumieć. W nim bowiem ukryta jest
tajemnica.
Szukam was teraz gdy jeszcze nie wiecie
że przyjdziecie na świat
czekam na was
otwieram szeroko oczy i patrze w ogień
i wyobrażam sobie świat który was
przyjmie
a może ten świat gotuje wam śmierć
zanim się pojawicie
może wasze przyjście będzie też
spotkaniem ze śmiercią
myślę o waszym świecie
chcę was widzieć w szczęściu a tu
czytam w necie
co was może spotkać
wielkie tłuste litery bija w oczy jak
bicze
oto pierwsze lepsze tytuły
Israel nie zamierza opuszczać
Admirał S. o okrętach podwodnych
Rosji
Groźna katastrofa tankowca
Apel dowództwa armii
południowo-sudańskiej
Rosnące napięcia społeczne w
Niemczech
Israel narusza
Kolejny incydent zbrojny między Rosja
i Ukrainą
Wyprzedaż interesów arabskiego narodu
Palestyny
F. Kułakow odznaczony Orderem
Trwają starcia w Syrii
Możliwość zawarcia porozumienia
Europy z Turcją
Świat protestuje przeciw broni
laserowej
Apel o zaprzestanie rozstrzeliwania
morderców w Chinach
Rosyjscy kosmonauci kontynuują
Katastrofa lotnicza w Rosji
FDP zapowiada poparcie
Itd itp.
Mógłbym wam cytować przez setki
stron co pisze świat o sobie
ten najwspanialszy ze światów
więc czekam na wasze przyjście w
takiej własnej atmosferze
pełen lęku o wasze pierwsze
spojrzenia
pełen obaw jak zareagujecie
co w was się zrodzi
miłość do świata czy bunt
obawiam się że nie wystarczy wam
wiary
ale moja obawa jest chwilowa
gdy myślę o człowieku myślę o jego
wewnętrznej kondycji
myślę że on ma w sobie zgromadzona
energię wszystkich
buntowników świata
i wiem że zechce żyć
Czekam na was przed tym płomieniem
i już jestem przy was przy waszym
pierwszym krzyku
przy waszym pierwszym wstrząsie
przy waszym pierwszym uśmiechu
musicie się radować że jestem z wami
jeśli będziecie się radować to i ja
będę się z wami radować
jeśli będziecie umierać to i ja będę
z wami umierać
przez moje oczy patrzy przeszłość
i przez moje oczy patrzy przyszłość
mój świat jest trudny
mój świat jest niemożliwy
gdy myślę o swoim świecie o wielkim
szyfrze
tak ten świat to wielki szyfr
próbuję znaleźć do niego klucz
choć nie mam pewności czy go znajdę
Gdy przez moje oczy patrzą inne światy
kłaniam się im i uśmiecham do nich
kłaniam się ludziom którzy patrzą
przez moje oczy
bo wiem że oni pragną coś zrozumieć
z tego świata
tak samo jak ja
łączy nas wspólna tęsknota
łączy nas wspólna prawda
szukamy tej prawdy o świecie
szukamy siebie
szukamy swoich szukających oczu
człowiek przyszedł na świat aby go
poznać
a świat pokazuje skrzywiona w
pogardliwym uśmiechu twarz
i milczy
Ten krzyk haseł. Te kolumny liter
mówiących o wojnie, o broni, o demonstracjach, to tylko jeden z
języków.
Ten świat ma ich niezliczona ilość.
Ale on milczy. Hasła i litery to tylko powierzchnia zdarzeń. A
przecież wszystko ma jakąś głębię. Jest więc jeszcze inny
świat. Ten niedostępny. Ten ukryty. Ten mglisty. Ciemny. Ten, który
będzie patrzył przez wasze oczy. I wy dopiero odsłonicie jego
wnętrze, wewnętrzne skarby. I wy oddzielicie język prawdy od
języka kłamstwa. A czy język milczenia jest językiem prawdy, czy
językiem fałszu? Zastanówcie się nad tym.
Mój świat coś mówi. To fakt, w to
nie wątpię.
Ale mój świat też milczy. I to także
fakt. I w to także nie wątpię. Posłuchajcie jak mój świat
krzyczy. Podkręćcie głos, włączcie głośniki, a usłyszycie
krzyk mojego świata.. Ale ja temu krzykowi nie dowierzam. Ja nie
wiem, co ten krzyk znaczy. Nie rozumiem tej artykulacji. Nie rozumiem
wielu języków tego świata. I nie mam pewności, czy ten krzyk jest
prawdą, czy kłamstwem.
Widzicie w jakiej jestem sytuacji. Ja,
co taka miłością obdarzam wszystko, co się nazywa światem. I jak
mam pogodzić te zwątpienia, te moje wewnętrzne klęski z moja
ogromną wiarą? Wiarą w to, że istnieje rozum. Że istnieje
sumienie. Że istnieje Prawda.
Czy moglibyście żyć bez wiary, że
istnieje sumienie świata? Ja bym nie mógł. Zapewniam was, że nie
mógłbym żyć bez takiej wiary. Więc wierzę. Żyje z wiarą, że
istnieje sumienie świata. Z wiarą, która ma swoje głębokie
źródła poza mną. Poza moim życiem. Z wiarą, która sięga
jakiegoś niedostępnego praźródła. I jest silna, dzika dzika
wiara w sens świata. W jego pulsującą gwiazdę. Mój świat jest
gwiazdą, która ujrzycie. Mój świat będzie waszym światem.
Nieobecni! Wy, którzy dopiero
nadejdziecie. I wy, którzy już odeszliście. To będzie także wasz
świat. Bo tylko ten jeden świat jest światem wszystkich światów.
Zarówno tych, które były, jak i tych, które będą.
Czy zrozumiecie, dlaczego tak uparcie
bronię wiary w życie? Czy zrozumiecie, dlaczego moja samotność
jest samotnością wtopioną w nieskończoność wielu światów? Czy
zrozumiecie, dlaczego tak gorąco afirmuję świat, którego nie
rozumiem? Bo jest to właśnie świat wszystkich światów. Tak jak i
wasz świat będzie światem wszystkich światów. I jak wasza wiara
będzie miała silne podłoże w mojej wierze.
Ogień powoli wygasa. Jakby dotychczas
uczestniczył w naszej rozmowie, i teraz jakby już chciał się
wycofać. Jakby zaznaczał,m że rozumie mnie. Gdzieś za mną pada
mój cień. Nie widzę jego kształtu. Nie widzę kształtu wielu
rzeczy tego świata. I może dlatego w tym, co robię, dostrzeżecie
coś, co wam przypomni moje roztargnienie. Moją niepewność. Moje
wątpliwości. I moje niepokoje. Może zauważyliście w zdaniach,
które piszę, formy, które was zaskoczą, które was wprawią w
zakłopotanie, w zdumienie. Może się nawet oburzycie. Ale nie
potępiajcie mnie, dopóki nie ogarniecie całej przestrzeni mojego
niepokoju. Nie grymaście, dopóki nie ujrzycie, jak to, co napisałem
ma jakiś związek z moja samotnością. A więc z tym, co mogę
nazwać promieniowaniem świata. To, co zobaczycie, będzie miało
związek z całą pewnością z życiem, i ze śmiercią, z żywymi i
z umarłymi, z tymi, co cierpią, i z tymi, co się buntują. Bo
musicie zrozumieć jeszcze jedna prawdę: Każdy człowiek żyje w
trzech światach. Jeden świat, to on sam. Drugi, to świat poza nim.
A trzeci świat, może najważniejszy, to ten, jakim sam go stworzy.
Patrzę w ogień tak samo jak tysiące
lat przede mną patrzył w płomień człowiek. I w tym płomieniu,
tak jak w nieskończoności gwiazd i świateł nocy, spotykają się
nasze oczy. I znów myślę o was, wy niewidzialni, obecni i
nieobecni. I myślę o tym, co zawierają moje zapiski. Zastanawiam
się, czy nie weźmiecie mi za złe, że konstruuje życie, którego
możecie nie pojąć.
Ale to jest życie które tłucze się
we mnie jak spętany ptak
jak niepokój
jak sen który napawa trwogą
jak noc która kryje zagadki
jak ból który każe zaciskać zęby
Ten trzeci świat to owe błędy które
zobaczycie w moich oczach
ten trzeci świat to głos oceanu
to rozmowy traw na łące
to zaginione lodzie na morzu
to ciała ludzi którzy nie zdążyli
krzyknąć zanim zaskoczyła ich śmierć
to wieczne wołanie o piękno i jasność
to nieustanne przekraczanie granic
ciemności
Nie dziwcie się że w tym odosobnieniu
roi się od duchów
ten dom to dom moich przodków
tutaj słyszę jak oddycha czas
tutaj czuję jak miasto przypomina
zapach kobiet które opuściły nasze pokoje
w tym domu który jeszcze do niedawna
był niczyj
krążą echa wielu czasów
wielu pokoleń
wielu języków.
Nie odszedłem na zawsze od świata.
Nieopodal stoi miasto. Ludzie co ranka
mijają mój dom, idą ulicami i przenoszą dalej widoki, których
przed nikim nie ukrywam. A wieczorem wracają i wstępują do mnie,
żeby odpocząć. I rozwierają szeroko oczy na widok barw, plam i
form, którymi naznaczone są ściany. Patrzą na sufit, gdzie sowa
bez głowy schowana, i gdzie głowa jastrzębia wisi. I patrzą na
Żyda, który szybuje tu i tam. A potem widzą sceny, gdzie sowa,
jastrząb, Żyd i jakieś inne, nieznane im kształty, jakieś
odległe, senne formy, jakieś wizerunki łączą się ze sobą w
magicznej jedności. I wstają, i kłaniają się temu, co widzą,
jakby ze świątyni wychodzili. I czuje w ich spojrzeniach lęk,
szacunek i obawę. Ida do swoich domów, podobnych do mojego i myślą
o tym, co zobaczyli. Potem, po kilku dniach, spostrzegają, że ich
twarze, albo twarze, które są podobne do ich własnych, wyłaniają
się z zapisanych kartek. I są zaskoczeni.
Tak oto miesza się w materii opowieści
sens z bezsensem, fikcja z realnością, prawda z fałszem, który
zresztą także zamienia się w prawdę.
I tak na tym odludziu rośnie świat
trzeci
i mój dom jest domem tego świata
mój dom jest domem mojej ojczyzny
mój dom jest domem Europy
mój dom jest domem gwiazd i
nieskończoności
mój dom ma swoje unerwienie i swoje
tętnice
ma swoje serce i ma swoje płuca
i jak dobrze się wsłuchacie w życie
mego domu
usłyszycie nie tylko mój oddech
odczujecie tętno mojego świata
który jest moją ojczyzną.
Obraz 8.
W kominku wygasają płomienie.
Oświetlają twarz człowieka jaskrawymi, jakby chorymi płomieniami
i wycofują się. W głębi pochłania je ciemność. W oczach
człowieka rysuje się troska. Patrzy niewidząco na świat, który
zamienia się w popiół. Unosi swoje dłonie i przygląda się im w
milczeniu. Widzi delikatne, jakby wątpiące pulsowanie krwi. Myśli
o starości i o tym, że sam jest już stary. I myśli o tym, jak
stary jest już świat. I nie może się człowiek pogodzić z tym,
że gdy jego zabraknie, świat się odrodzi. Uśmiecha się do
własnych myśli, które są gorzkie i bolesne. Katem oka widzi
kartki, z których mierzą go fioletowe oczy szatana. I człowiek
znów się uśmiecha. Ale nie wiadomo, jakie są teraz jego myśli.
Przez twarz przebiegają fale niepokoju. Człowiek sprawia wrażenie
wędrowca, który na moment stanął w obcej krainie, żeby odszukać
kierunek własnej drogi. I rozumiał, że stracił orientację. A
wokół pustka.
Płomienie jeszcze raz poderwały się
z dna ciemności i skoczyły wprost w źrenice człowieka. Człowiek
zesztywniał. Jego dusza wypełniła się jakąś tajemnicą. Nawet
kot się cofnął tknięty atawistycznym impulsem. Miauknął i
zwinął się w kłębek. Człowiek znów spojrzał na swoje dłonie.
Pomyślał o swoim długim, niepotrzebnym życiu. Dojrzał je nagle
jak obraz w lunecie nakierowanej w głąb historii. Zobaczył innych
ludzi, którzy wokół niego się krzątali. Coś mu tłumaczyli. Do
czegoś przekonywali. A on widział siebie jako starca pochylonego
nad ostatni,a kartką, opisującego bezkształty przypominające
manewry śmierci. Musiał zamknąć oczy, żeby uwolnić się od
natrętnej wizji. Na niewiele się to zdało. Pod powiekami
przemieszczały się odległe widoki, nierozpoznawalni ludzie,
niewyobrażalne światy.
Wargi człowieka rozchyliły się.
Poczuł pragnienie. Wstał w przygaszonym świetle kominka i skrzywił
w bolesnym grymasie twarz. Przenikliwy ból chwycił go równocześnie
w krzyżu, w nogach i w piersi. Człowiek usiłował złapać
powietrze, ale zachwiał się. Dotknął ręka fotela i oparł się o
przedmiot. I po raz trzeci tej nocy uśmiechnął się. Wysłał
uśmiech w przestrzeń, za okno, w stronę gwiazd. I po chwili
dźwignął się. Wypił szklaneczkę whisky i wrócił do kominka.
Na powrót usiadł przed ogniem, który drżał. Tym razem człowiek
pomyślał o tym, że należy umierać w samotności. Pomyślał o
tym, że drugi człowiek nie powinien widzieć, jak przychodzi
śmierć. I uśmiechnął się po raz czwarty. I powiedział głośno:
„Ale prawda jest taka, że człowiek nigdy nie umiera sam”.
Zamknął oczy, a kot podszedł i zaczął się wcierać w zwisająca
dłoń.
Obraz 9.
Ale co się stało? Gdy tylko człowiek
opuścił powieki, nie wiadomi skąd, nie wiadomo jakimi przejściami,
zaczęły się gromadzić nad nim cienie, duchy, zjawy, widma i
niespotykane kombinacje rzeczy i ludzi, drzew i barwnych plam,
zagadkowych głębi i uśmiechu rozprzestrzenionego nad światem,
ptaków i idei, kwiatów i wyobrażeń, snów i realiów, nizin i
gór, piękna i brzydoty, lęków i entuzjazmu, prawdy i kłamstwa,
geometrycznych znaków i abstrakcyjnej próżni. Czyjaś nieznana
ręka okryła człowieka kocem. Zebrane postacie pochyliły się nad
śpiącym. Wyglądało tak, jakby chciały odkryć tajemnicę jego
istnienia. Jakby szukały w nim skarbu, który zapewni światu
wieczny ład, porządek i sprawiedliwość. A człowiek, w
migotliwych plamach światła, jakby na dnie popiołu zmieniały się
na przemian światełka, trwał z opuszczona głową, nieświadomy
tego, co wokół niego się działo. I jeszcze długo w nocy nie
odstępowały go pochylone nad nim mgliste postacie jego opowieści.
Obraz 10.
Gdy człowiek uśmiechnął się po raz
piąty, ujrzał przed sobą tlące się ostatnie węgliki. Długo
patrzył w ostateczna ciemność, która ze wszystkich stron osaczała
Dom. Potem przeciągnął się, wziął do reki świecę i usiadł
nad pusta kartką. Pomyślał o tym, że czeka go wiele pracy, i
sięgnął po ołówki, długopis i laptop. I uśmiechając się
znowu, poczuł się młody i silny. Zmrużył oczy i wpatrywał się
w białą płaszczyznę. I tylko cienie słyszały, jak wyrzekł te
słowa: „Człowiek nigdy nie umiera sam”. I jakaś rysa piękna
przeorała mu twarz.
A ludzie z miasta, którzy prowadzili
nocne rozmowy ze śmiercią, widzieli, jak w domu na końcu ulicy
miga malutkie światło. A potężna bryła człowieka znieruchomiała
nad biurkiem. Ludzie w mieście wzdychali do nieba. I znów zerkali
na dom, gdzie człowiek rozgarniał świetlistą myślą mrok. I
zanurzał się w Wieczność.
Do takiego poematu można zblizyć się tylko ostrożnie na palcach,
OdpowiedzUsuńaby niczym nie zakłócić ciszy wewnątrz której brzmi krzyk.
Kiedy jego echo odbije się po wszystkich kosmicznych przestrzeniach,wróci zmienione w dźwięki Die Kunst der Fuge - urwanej przez Glenna Goulda,kiedy wspinał się na szczyty Absolutu....
Basia
Mszał rzymski Niedziela Męki Pańskiej PS 42, 1-3 Sucja u św Piotra Szaty fioletowe.
OdpowiedzUsuń