Czarek Samuel K.

czwartek, 5 maja 2016

bez nadziei



nie przychodzisz do mnie
szczególnie kiedy Cie nie ma

zatem teraz ja odpowiem

będę milczał


czwartek, 21 kwietnia 2016

Wiersz napisany na sofie




Z pewnych okolic gdzie zarazem
mruczenie laptopów jest łopotem sztandarów
a przekleństw się nadużywa: że nawet dzień wymyśla nocy
z powodu jej spłowiałego od blasku Księżyca koloru

W których domniemani ojcowie w slipach opuszczone moszny
pod kołdrami noszą Z wyobraźni nizin i wychodków

Znad wspólnych mogił w kształcie serc
Z wierszy po których długo myję ręce
z mórz co mi słony wystawiły rachunek za swój piekielny łoskot
i z pustyń które do utraty tchu biegają po mnie śladami zagubionych 
dziś wreszcie przeprowadziłem się
od was do siebie

sobota, 2 kwietnia 2016

dziurawe prezerwatywy

W Polsce ukazuje się 88 książek dziennie. Ale nie ma się czym nadymać, bo w UK np. 504.
Skrzaty pomarszczyły się jak zasuszone śliwki i były brzydkie. Brzydsze niż zazwyczaj, co niechybnie świadczyło, że myślą. I tak to trwało kwieciście jakiś czas. Kiedy jednak nocniki się wypełniły treścią, wstały i ogłosiły:
Na naukę czytania jest za późno, są za stare, więc zaczną pisać, książki i poematy, w ogóle co popadnie i jak leci.

niedziela, 20 marca 2016

Pora czwarta: Noc


Obraz 1.

Poczekajcie z tą przestrzenią
którą prowadzicie na smyczy
niech Dom się wypełni ciemnościami
niech horyzont wypuści na wolność pisklęta nocy
które będą krążyć nad miastami
myląc wygaszone ogniska
i gwiazdy topniejące na łące

Niech się uspokoją szybujące ptaki
nad zagubioną we mgle ulicą

Jeszcze nie pora
żeby wypłoszyć ze strychu cienie nietoperzy
dawno umarłych
nie nadszedł jeszcze czas
wylęgania nocnych lęków
ani spacerów samotnych stóp nad wodami

Oto liturgia przebierańców masek i kostiumów
bladych twarzy i płonących oczu

Świat rzeczy nie rzuca podejrzeń
na nic co poza nim
żyjąc zgodnie z logiką
Przedmioty zachowują o tej porze godność tych
co idą na stracenie
tylko człowiek miota się
w klatce niepokoju jakby wierzył
że są w niej jeszcze drzwi
które wyprowadzą ku niezależności

Niezależności od czego?

Od radości która wyciąga długą szyję ku naszym dłoniom?
Od strachu który zaszył się w szczelinie naszej skóry?
Od bólu który nie ma zwyczaju przysyłać nam swoich wizytówek?

Od czego więc chce uciec człowiek?
Że tak spłoszony stoi z głową uniesioną do góry?

Spójrzcie na świat o tej porze.
Jak szybko zapala wszystkie zapasowe światła.
Jak w okamgnieniu miliardy promieniujących ciał
dają złudzenie bezpieczeństwa.
Jak bardzo
tylko uważnie się temu przyjrzyjcie
człowiek pragnie stanąć w obliczu jasności
sądząc że wyzbędzie się lęku przed śmiercią
przed nicością przed pustką
która go osacza tak dokładnie
i coraz to nowe zataczając
i coraz to bliższe kręgi
jakby pętlę skręcała na oczach człowieka.

Nie spieszcie się bardzo o tej porze
nie drżyjcie przed nieznanym światem
nie szukajcie w pobliżu czegoś
co wam zapewni spokój.

Stańcie w ciszy i posłuchajcie
co wam szepce trawa
posłuchajcie jak wam skrzypi snieg.

Wiem że ogarnia was drżenie
jak i mnie nieraz ogarniało
gdy zatrzymywałem się w środku miasta
niepewny drogi którą szedłem
a nad głową szumiała czarna rozpacz.
Ale zatrzymajcie się
wbrew temu co się z wami dziać będzie
bo być może nigdy więcej nie zrozumiecie
czym jest człowiek w otchłani.
I czym jest ta na moment zapalona iskierka
której może nikt i nigdy nie dostrzeże.

Posłuchajcie jak doprasza się o waszą uwagę serce.
Jak krew impulsami znaczy każdy milimetr swojego obiegu
wokół granic śmierci. Zaklinam was nie drżyjcie
bowiem tylko w środku nocy
i w centrum własnej świadomości
gdy wyznaczycie spotkanie tylko ze sobą
poczujecie jak krążą w waszym ogranizmie
wszystkie galaktyki świata.
I jak nieskończoność streszcza się w waszym lęku.

Stańcie w szumie ulic
w lecie w zimie lub w jesieni
stańcie wypełnieni przerażeniem niemocą i strachem.
Stańcie i krzyczcie wewnątrz swojej najgłębszej ciszy.
Przed waszymi oczami przemaszerują wieki całe.
A do waszej źrenicy zajrzy nieskończoność.
Stańcie więc w mieście albo na bezludnej pustyni
tam gdzie jeszcze stopa ludzka nie stanęła.
Stańcie na środku oceanu
kołysani falami wód i falami niepokoju.
Niech przez wasze życie na mgnienie przeniknie śmierć
niech śmierć przeniknie wasze władze i moce waszą wolę
i wasze wszystkie spełnione i nie spełnione postanowienia.
Niech wszystko co było za wami
na moment pojawi się przed wami
a także przerazicie się.

Więc czego się lękacie
skoro wasz własny świat wprawia was w zdumienie
w zaskoczenie
w niepewność?
Dlaczego drżycie przed światem
który przeżył miliardy innych światów
i teraz wam składa dar ze swojej historii
i teraz przedkłada wam sprawozdanie ze swojej istoty.
A wy zamiast zrozumieć
zamykacie przed ciemnością oczy
albo za wszelką cenę pragniecie odsunąć obraz
waszych myśli
przeczuć i niejasności.

Zanim wejdziecie do tego domu
posłuchajcie jak śpiewa wasza krew.
Może to hymn wyzwolenia od lęku?
Posłuchajcie jak za waszymi plecami cyka konik polny
a przecież to zima
śnieg i mróz targa się na stare drzewa
które pękają.
A konik polny cyka.
Stańcie i posłuchajcie.
Jeśli tego nie zrozumiecie
na nic wasze wołanie o światło.
A czy konik polny czy mysz czy wróbel
czy domy czy drzwi czy okna
czy zauważyliście jak wszystko świeci? Żyje i świeci.
I to bez względu na porę dnia
bez względu na to czy to zima czy wiosna.

Zrozumiałem to wtedy
gdy umierałem ze strachu
przybity i samotny
porzucony przez tych
którzy wokół rozświetlali ziemię
gnani obca mi żądzą władzy nad innymi.
Pamiętam tę noc.
Płonęła chmura.
Płonęły drogi.
Płonęło powietrze.
A mnie od ognia zostawionego w pośpiechu
​pies jakiś odciągnął
sam płonący i wyjący z bólu.

I gdy zapadła noc nie było żywej istoty
I wtedy
w którejś godzinie leżenia
zobaczyłem pełgający w przestrzeni płomyk.
Potem drugi.
I trzeci.

Były to zwierzęta
to one świeciły.
A potem widziałem jak człowiek w nocy świeci.
Było to okropne i piękne.
Był to cud.
I była to śmierć świata.
Ktoś krzyczał: - Jestem niewinny.
I płonął.
I później wielu ludzi krzyczało: - Jesteśmy niewinni.
I oni płonęli.
A więc ktoś kto jest niewinny płonie.
I świeci.

A świat jest niewinny.
Więc świeci.
I ciemności świecą.
I człowiek świeci.

Poczekajcie jeszcze sekundę z przestrzenią na smyczy
pozwólcie jej niech się poruszy
niech otrząśnie się z klęski jakiej doznała

Nie podchodźcie jeszcze do tego domu.
Tam coś się dzieje.
Może to wymaga dyskrecji.
Może to celebracja rytuał
którego wagi jeszcze nie znamy.

Może ten człowiek ten samotnik
ten Mag z podkrążonymi oczami
nie życzy sobie waszej obecności.
Może on nie wie że istnieje jeszcze inny świat
poza światem który sam sobie wybrał.
A może wie.
I może wie jeszcze więcej
niż wam się wydaje, że wie.

Powstrzymajcie na smyczy tę przestrzeń
uwiążcie ją
skoro takie panowanie macie już nad nią.
Niech się popasie na trawniku.
To nic że śnieg.
Dla przestrzeni to nie ma znaczenia.

Przestrzeń jest zatem pojemna.
Jaka więc jest pojemność estetyczna przestrzeni?
A pojemność filozoficzna?
A moralna?

Tyle zagadek. Więc wolę
żebyście nie prowadzili jeszcze tej przestrzeni
na smyczy psa.

Ten człowiek zapalił świeczkę.
I już wrócił na ziemię.
Znowu wrócił.
Ale czy wrócił całkowicie?
Czy wrócił ostatecznie?
Nie ma na to żadnego dowodu.

Kim jest człowiek co żyje z duchami?
Kim jest wywołując z kamieni ciała umarłych
ciała nieobecnych
ciała nigdy nie istniejących?
Czy szuka formy
która by mu powiedziała
jakie jest jeszcze inne życie
poza jego życiem
i jakie są jeszcze inne światy poza jego światem?

Popatrzcie na niego z daleka, z bardzo daleka. Stąpa wolno między rzeczami, zatrzymuje się na chwilę, dotyka kantów, rogów, mierzy się z materią, bada jej twardość, ciężar, moc. Uśmiecha się do sprzętów, jakby tam żywi ludzie siedzieli, a przecież wokół jest pusto. Rzeczy trwają w milczeniu albo w milczącym wyczekiwaniu, trwają, jakby miały wmontowany w sobie sygnał, który, gdy zajdzie potrzeba, rozproszy wszelkie wątpliwości. Ale na razie człowiek nie słyszy sygnału. Przygląda się jednak rzeczom z uwagą. Czyżby wyczekiwał, że ta milcząca większość świata milczy niezwyczajnie, milczy jakby przeciw czemuś, czego zaakceptować nie chce, nie potrafi, czy nie chce.

Wyrywa się z kagańca przestrzeń. O mocarze! Nie dajcie się. Trwajcie na posterunku. Zdobyliście drogi kosmiczne, u waszych nóg zbierają się sterowniki przestworzy. Podepczcie mocno butami, niech, w imię wielkości człowieka, podbój materii trwa nadal.

Niech idea totalnego niewolnictwa święci kolejne tryumfy poza granicami poznania. W imię poznania. W imię człowieka.

Rozświetla się niebo gwiazdami, które dawno umarły. Wygasły energie świetlne w ciałach, które już nie istnieją, a sygnały z galaktyk wciąż do nas płyną.

Stańcie jeszcze pod tymi gwiazdami. Zanurzcie wzrok w otchłani. Sięgnijcie dłońmi po te promieniujące ciała. Są na wyciągnięcie reki.

Dlaczego nie możecie uwierzyć, że świat, który żyje, świeci. A więc świeca i nieobecne światy. Obecność i nieobecność to, to dwie miary tej samej rzeczy.

O, widzę, że ktoś wędzidło zakłada horyzontowi.
Jakiś jeździec chciałby na grzbiecie nocy pogalopować.

Ktoś inny zakłada kajdanki promieniowi, który nieostrożnie stanął na jego drodze. Pewnie promień do celi zaraz by zaprowadził. I poczułby się panem światła.

A tamten, co ledwie oczy otworzył, już o panowanie nad gałązka zmierzchu woła. Jeszcze do stóp miasta nie dorósł, a już wyrywa dachy z domów, rozgniewany, ze po ulicach mu każe chodzić.

A pozostali z bronią w ręku za dalami się uganiają. Za wszelka cenę chcą jakąś dal ustrzelić. Ten marzy o białej dali, ów o niebieskiej, a ten, co za nimi, o dali za dalami.

Wielu spotkacie takich, co czatują na coś. Maja gotowe plany, maja siatki, worki, torby, sidła, wilcze doły. I maja radość w oczach.

A jeden, to postanowił morze uwięzić. I największą sieć przygotował, plotąc ją niemal całe życie. I zmartwił się bardzo, że zamiast morza próżnię wyciągnął. Medytował nad nią, nie zgadzał się na taki połów, ale w końcu zarzucił próżnię na plecy i odszedł do swojego domu, gdzie szykował sobie wieczny już odpoczynek. Zawsze to lepiej z próżnią niż samemu, myślał, zasypiając. I pocieszając się tak w samotności, poczuł, jak czyjś ciepły oddech przesunął się nad nim.
To jego morze po niego przyszło. O samej północy. Ciepłe i czyste. I umierał przekonany, że morzem wypełnia się jego życie.

Zatrzymajcie się na sekundę i odetchnijcie.
Za wami i przed wami wielkie wargi świata coś szepcą.
Wokół was ze świstem zatacza kręgi pocisk obcej wam myśli.
Nie lękajcie się.
Wargi świata szepcą swoje wieczne tajemnice.
Wsłuchajcie się w nie.

Może usłyszycie, jak mówią gwiazdy. Jak przed epokami spalone słońca spadają w jakiejś ciemnej, zamkniętej otchłani. Nie ruszajcie się chwilę. Nie drżyjcie. Spróbujcie ogarnąć wzruszeniem to, co nieogarnione inaczej, żadna logiką, żadną prawdą, żadna filozofią, teologią, matematyką, astronomią, etyką.

Tylko wzruszeniem pojmiecie zagadki świata.
Niczym innym.

Nasłuchujcie w tym jednym mgnieniu oka, jak dwie nieskończenie wielkie góry czasu spotykają się ze sobą i przenikają się nawzajem, przeszłość i przyszłość. Może dostrzeżecie przerażone oczy przestrzeni. W mrocznych źrenicach czasu, w długich tunelach śmierci zapadają się wszelkie miary, wagi, rachunki i racje. Dwie potężne góry materii jak dwie niepojęte dusze przejdą przez siebie, zatracone już w innych materiach, w innych bytach, w innych konstelacjach świadomości. I n ie musicie zrozumieć tego faktu, tej przemiany, która jest trwałością rzeczy poza wami.

Świat szuka siebie, szuka błędu, który niegdyś popełnił. Świat w nocy się sprawdza. Przechodzi rekonstrukcje swojej natury. Odbiera sobie złudzenia. Szuka pomyłki, co go doprowadziła do tej formy, którą posiadł. I może dlatego w nocy człowiek zepchnięty zostaje do granic obłędu. Może dlatego, żeby nie ogarnął straszliwej drogi, jaką przeszedł, i przechodzi nadal świat.

Ale nie lękajcie się. Właśnie dlatego nie lękajcie się nocy, ciemności, własnego niepokoju. Posłuchajcie w ciszy, jak szeleści powietrze. Usłyszycie, jak piasek osypuje się z wysokości. Słuchajcie dalej. Przestrzeń nachyli się ku wam. I kiedy wiara wasza będzie silna, przestrzeń zdradzi wam cząstkę tej tajemnicy, która jest zawsze poza wami. Ogarniecie wzruszeniem pierwotną, ciemną stronę życia. Przestrzeń nachyli ku wam wielkie ucho, wysłucha was, zadawajcie jej pytania i nie dziwcie się, że przestrzeń będzie milczała. To milczenie ma inną logikę, wyższą, pozarozumową. Otwierajcie szeroko oczy, a zobaczycie owe przerażające, piękne, wszechogarniające milczenie. I dopiero potem, gdy zobaczycie milczenie, białe milczenie świata w centrum ciemności, ujrzycie myśl, która błyśnie i spali się. Dostrzeżecie w przebłysku wielka rysę nad wami. Może zrozumiecie, że świat wam uchylił rąbka tajemnicy. Przestrzeń wynagrodzi wam wasze oddanie. I wtedy poczujecie się samotni jak nigdy dotąd. Ale ta samotność przywróci wam poczucie mocy. Staniecie bowiem wobec innej samotności. Wasze malutkie, płonące oko życia stanie wobec nieskończonego, wiecznego oka śmierci. Czyż w takich momentach człowiek może być pozbawiony wiary w siebie, siły ducha? Wtedy wobec wszystkiego, co poza nim, człowiek stanie się mocarzem, carem epok, władcą ciemności. Na moment. I to wystarczy. Jego światło, światło duszy człowieka, światło ciała człowieka, światło myśli człowieka, światło ziemskie popłynie na spotkanie ze światłem tajemnicy. I znowu tylko wzruszeniem można ogarnąć ten fenomen bytu. Niczym innym. Tylko wzruszeniem.

Stańcie i pomyślcie o tych ludziach, którzy na dalekich kontynentach też stoją w nocnej ciszy i nasłuchują głosów, a głosy te jeszcze nie maja źródła. Tamten człowiek, co czeka za oceanami, wsłuchuje się w szepty nocy tak jak wy. I ten drugi, na szerokiej pustyni, wychodzi ze swojego domu i słucha, jak piasek przesypuje się z miejsca na miejsce, jak kamyki się przetaczają. I leka się ten człowiek kamyków i piasku, które okrążają go, które są podstępne. Ten człowiek także czeka na głos. I patrzy w te same gwiazdy, w które wy patrzycie. A ten trzeci w górach. A czwarty na lodowej przestrzeni. Ten człowiek, i tamten, i jeszcze inny, podnoszą głowy i nasłuchują. Może czekają na wasz głos, na wasz oddech, na wasze westchnienie.

Uczcie się waszej nocy. Tej jednej, niepowtarzalnej. Przyjmijcie oddech ciemności. Nie przerażajcie się mową, której sensu nie pojmujecie. Może w tym języku, w tym obcym języku, są formy, są systemy gramatyczne, pojęcia i porządki rozumowe, które was wyrażają, choć wyrażają was jakby poza wami. Ale być może wy jesteście wkalkulowani w tamten ład. Może to dzięki wam składnia świata jest taka niepojęta.

Ale co to znowu?

Jakiś człowiek powiesił swoja radość na gałązce i śmieje się rozbawiony;a głowa radości coraz bledsza, a człowiek coraz weselszy. Tylko gałązka coraz bardziej bezradna.

A drugi człowiek biegnie za swoim cieniem. I rzuca przekleństwa, że nie może go dopaść.

A trzeci mruga porozumiewawczo do swojej dłoni, która mu się wyrywa. Człowiek za wszelką cenę chce jeszcze dłoń zatrzymać, ale ta wyraźnie odchodzi od niego. I druga ręka wycofuje się. I oczy biegną za jakąś dalą. A człowiek traci panowanie nad własnym ciałem i pada do swoich stóp. I płacze jak głupiec, który nic nie rozumie.

Czwarty ucieka przed kilkoma słupami, które zatrzymały się na horyzoncie i wrosły. A człowiek goni i goni.

Piaty wyciągnął nóż i chce się rzucić na gwiazdę, która się ruszyła na niebie.

Szósty odskoczył od chodnika, na którym stał. Chodnik poszedł na spotkanie z innymi chodnikami, a człowiek tego nie rozumiał.

Więc radzę wam, nie drżyjcie, nie lękajcie się niczego. Niech świat przemieni się, niech wewnętrzne mięśnie świata przetworzą materię, niech dokona się tajemnica ciemności.

Zanim wejdziecie do domu tego Maga, tego Twórcy Rzeczy, podnieście rękę do góry i nachylcie się ku niej. Wsłuchajcie się w puls własnej ręki. A gdy tętno krwi da wam pierwsze sygnały, słuchajcie dalej. Po chwili usłyszycie, że to żyje wasze ciało. A potem usłyszycie inne pulsowanie. To miasto zacznie żyć tym rytmem, którym wy żyjecie. Słuchajcie dalej. Wsłuchajcie się w tętno waszej krwi. Do tego tętna dołączy się tętno ulic. Potem tętno parków. Potem tętno horyzontów. Będą pulsowały domy i kamienie, drzewa, kwiaty i hipermarkety. Usłyszycie pulsowanie przestrzeni. Słuchajcie coraz uważniej. Nie odsuwajcie ucha od tętnicy. To w waszych żyłach pulsuje cały świat. Słuchajcie jeszcze. Słuchajcie, czy to będzie nad rzeką, na ulicy, czy w domu. Słuchajcie w skupieniu, a usłyszycie, jak wokół was przestrzeń pulsuje. Usłyszycie jak pulsuje wasz czas, a jeśli będziecie jeszcze uważniej słuchać, przekonacie się, że wokół was pulsuje świat. I jeszcze, że pulsowanie świata jest takie samo, jak pulsowanie waszej krwi, waszego ciała, waszego życia. Zrozumiecie, że jesteście połączeni ze światem ta samą tętnicą. Tym samym pulsowaniem. Tą samą krwią. Pojmiecie, że ta pulsująca ciemność, to wy, włączeni w nurt świata, wtopieni w jedność i nieskończoność egzystencji.

Obraz 2.

Zatrzymajcie się na moment. Spójrzcie na okna tego domu. Ten Człowiek także zamarł na chwilę. Stanął przed mroczna szybą i opatrzy w waszą stronę. Widzi swoje ciemne odbicie i przygląda się twarzy. O czym on może myśleć? O czym może myśleć człowiek będący w centrum samotności? Jego czoło pokryte zmarszczkami jest blade i martwe. Rysy jego twarzy wskazują na cierpienie, które przeszedł, ale dzielnie je ukrywa. Patrzy nieruchomo na swoje odbicie. Zanurza wzrok w ciemności, która go otacza. I oto – jakby drgnął, jakby go coś poruszyło. Ale on uniósł tylko brew, nie zrobił żadnego kroku.
Czy nie zauważyliście, że między tym człowiekiem a wami powstała dyskretna więź? Połączyło was coś, co nie jest jeszcze jasne. Ale już nachyla się nad wami i nad nim, spinając jednym łukiem przestrzeń, wiąże was niewidocznymi nićmi.
Człowiek wciąż stoi. Ta nieruchomość jest męcząca, ale jest też zagadkowa. Przesunął spojrzenie wyżej, gdzieś nad wami, nad waszymi głowami. Może dojrzał gwiazdę, na którą wy patrzyliście, może jeszcze chwycił skrawek waszego zabłąkanego w gwiazdach wzroku. Może dostrzegł to delikatne poruszenie powietrza. Zauważcie, jego rysy twarzy nabierają innego wyrazu. Człowiek się uśmiecha. Uśmiecha się do jakiejś myśli, która wędruje wśród gwiazd. Może to jest jego myśl, a może wasza. A może to myśl człowieka rzucona w przestworza przed epokami. Może tę myśl wypowiedział starożytny Żyd, lub Egipcjanin, albo po prostu ktoś, kto żył przed nimi dużo wcześniej. Może to był człowiek, który nie potrafił tej myśli wyrazić, niż tylko spojrzeniem? I teraz, gdy przeminęły wieki, tamto spojrzenie człowieka z innej epoki i spojrzenie stojącego w oknie, spotkały się w otchłani gwiazd. I człowiek będący w domu uśmiechnął się. I opuścił oczy. Za jego plecami pala się świece, na fotelu leży kot, który czuwa bez ruchu. Ale gdy tylko człowiek zrobi krok, kot da znać, że jest, że jest razem z człowiekiem. O ile samotność człowieka z kotem jest inną samotnością, niż człowieka bez kota?
I oto człowiek odwrócił twarz od okna, ruszył w stronę świecy. Ujął ją delikatnie palcami, uniósł do góry i przygląda się płomieniowi. Co on teraz zrobi? Dokąd pójdzie? Zachowuje się tak, jakby się wahał, jakby nie był pewien swojej decyzji. Rozgląda się wokół. A z głębokiego mroku wychylają się ku niemu postaci z obrazów. Ptaki jakby usiłowały się unieść. Rozpostarły skrzydła. Niebieskie oko kobiety, które wysiaduje wielki ptak, mrugnęło kilka razy. Człowiek ze świecą zaczyna nocny obchód obrazów. Patrzcie dokładnie, jak wolno, jak czule idzie przez Dom. Idzie tak, jakby jego stopy nieostrożnie mogły zranić podłogę. Czy jego ręce ukrywają jakąś zagadkę?
W wąskich kanałach źrenic coś jakby choroba tli się. Człowiek idzie wśród przedmiotów, jego cień przesuwa się ukradkiem, jakby bał się spłoszyć myśli swego pana. Ale co to? To nie jeden cień., To kilka cieni. A przecież człowiek nie zapalił jeszcze innych świec. A jednak są jakieś ukryte źródła światła. No, tak, tego się można było domyślić. To są światła bijące od obrazów. Przestrzeń jest jakby naelektryzowana. Ma się wrażenie, że człowiek stanął w jądrze promieniującego świata. Ze wszystkich katów, ze wszystkich zakamarków rzuciły się na ścianę, na sufit, na podłogę cienie. I oto człowiek znów idzie pomiędzy rzeczami, otoczony świtą cieni, świecę trzyma na wysokości oczu, przesuwa się wśród tej przyczajonej materii jak śmierć.
Za nim idzie jego kot. Ma podniesioną głowę i patrzy na człowieka. Ale człowiek jest zajęty czymś, czego kot chyba nie dostrzega. Człowiek ze świecą co chwilę zatrzymuje się przed obrazami. Mruga do ludzi, którzy są na płótnach. Ludzie ci – odpowiadają. Oto ktoś wyciąga do niego rękę. Człowiek ściska tę dłoń i twarzą wyraża zadowolenie. Patrzy uważnie na dłoń. Odstępuje od tego, który wyciągnął rękę. Ale tamten ręki nie cofa. Człowiek ocenia ręką. Mierzy palce. Nachyla się. Bada puls dłoni. Przekręca dłoń raz i drugi.
Towarzyszą temu teraz nieruchomo wszystkie cienie zgromadzone za plecami człowieka. Żaden z nich nie śmie drgnąć.
Wielki Samotnik bada unerwienie reki. Sprawdza, jaka jest skóra. Dłużej nasłuchuje tętna, czuje w swojej dłoni ciepło płynące z dłoni tego, który wysunął się z obrazu.
Kreator Rzeczy przechodzi dalej. Pozdrawiają go starcy, młodzi chłopcy, dziewczyny, ptaki, zwierzęta. Wśród obrazów ruch, jakby ktoś ogłosił pobudkę. Już Mistrza otaczają już nie tylko cienie, idą za nim ci, których wykreował. Teraz oni z kolei przyglądają się Wielkiemu Samotnikowi, ale patrzą nań bardzo nieśmiało, są jakby zagubieni, jakby niepewni tego, co Mistrz uczyni, jaki krok zrobi. Kot nie odstępuje człowieka. Mruczy cichutko, jakby dla przestrogi. Ale człowiek wciąż nie zauważa kota. Momentami marszczy czoło, ogląda się, a cienie pierzchają. Tylko blask bije od obrazów. To tu, to tam zapala się jakaś lampka.
Wielki Samotnik przystaje przed człowiekiem, który nie ma twarzy. Jest odwrócony do Mistrza plecami. Plecy to jedna wielka rana. Znać ślady pejcza, bicza, sznura. Całe ciało skatowane. Człowiek z obrazu ma wygolona głowę. Przez środek jego pleców biegnie wygięta linia. Mistrz długo się mu przygląda. Cienie odskoczyły znowu. Skryły się pod przedmiotami. Mistrz czyni gest, jakby chciał odwrócić postać, która stoi tyłem. Tamten jednak nie rusza się.
Wielki samotnik delikatnie, ostrożnie dotyka pleców. Postać się kurczy. Słychać coś jakby syk, jakby ból, który nie może się wypowiedzieć. Mistrz na mgnienie oka nieruchomieje. Przez Dom niesie się głos, którego nikt nie rozumie. Kot nieruchomieje.
Cienie wyjrzały spod sprzętów i spłoszyły się. I oto popłynęła cicha, daleka melodia, cos jakby wspomnienie, jakby wołanie, jakby dawny płacz.
Wielki Samotnik otrząsa się z wrażenia. Obejmuje nieobecnym wzrokiem świat, w którym stoi. Oczy z wolna napełniają się rzeczami, niejasnymi treściami, blaskami, które szybko gasną, i na powrót nerwowo wracają.
Mistrz odrywa rękę od pleców człowieka z obrazu. Ten wydaje jeszcze jeden syk. Mistrz idzie dalej. I oto ten sam człowiek jakby przeniknął na wylot przez materie obrazu i pokazał nagle twarz. Mistrz znowu staje. Twarz człowieka z obrazu jest martwa, nieruchoma, jakby zatrzymana w bolesnym grymasie. Pełno na niej tatuaży. Wytatuowane jest zresztą całe jego nagie ciało – piersi, uda, a nawet członek. Ta nagość boleśnie Mistrza olśniewa. Na członku postaci z obrazy wyrysowana jest twarz kobiety ze smutnymi oczami, zaś jego piersi i brzuch wypełnione są ptakami, wężami, jaszczurkami, czymś, co przypomina rzekę, czymś, co przypomina słońce, czymś, co przypomina niebo. Ale wszystko jest jakby zarażone, chore, jakby podtrzymywane wirtualnym życiem.
Wielki Samotnik odchodzi od postaci, z tymi śladami od ran. Jeszcze raz rzuca spojrzenie na głowę. I oto co widzi. W miejscu, gdzie zwykle jest twarz, rośnie szorstka, pozbawiona wszelkich racji bryła.

Obraz 3.
Opowieść Mistrza.

Stoję w kręgu ciemności z kotem warującym pod pachą
zagubiony między gwiazdami
a jestem tych gwiazd wartownikiem strażą
pierwszym promieniem na ziemi
tym który tworzy inne gwiazdy
i tym który sieje śmierć
tym który zna każdy głos trawy brzmienie trzmiela
oddech wiosennej łąki
chyże i skośne loty ptaków;
jestem tym który zapatrzony w bezkresy
widzi na wyciągnięcie dłoni osobny świat
i coś co nie istnieje a żąda życia
płyną przez powietrze ku mnie sny
ale wyrastają też na moich oczach kwiaty
tutaj w moją stronę się nachylają
maki płoną jak rany na śmierci w które zagłębia się oracz
a za nim biegną wrony
jestem tym który zwołuje mroki
i tym który wzywa ku sobie góry światła
wokół mnie gromadzą się umarli
odwiedzają mnie odeszłe światy
wzywam morza i oceany a one się zjawiają
ludzi wyrwanych nagle z łóżek z pracy z miłości
i przybywają
daję sygnały galaktykom drogom mlecznym słońcom
i wszystko jest do moich usług
Tak samo kocham pełzającą po mojej dłoni mrówkę
jak kocham horyzont
który sobie ze mnie drwi
i wysyła do mnie tabuny nocy
nienawidzę w tej samej mierze swoich wzruszeń
jak je kocham
cierpię tak samo gdy widzę cierpienie spadającego liścia
patrze na swoje czujące stopy gdy dotykają ziemi
ale jednocześnie widzę stopy tych którzy byli tu
przed wiekami, kiedykolwiek
czuję że ich oddech jeszcze jest w powietrzu
czuję że ich oczy spoglądają na mnie
czuję że ich ręce dotykają moich rąk
w moich krokach wyczuwam ich rytm
i gdy się poruszam oni poruszają się ze mną
gdy przystaję oni także zatrzymują się
nieraz mam wrażenie że w ciemności wyłażą ze mnie
z mojego wnętrza z mojej duszy z moich źrenic
mam wrażenie że uwalniają się ode mnie na moment
jakby chcieli sprawdzić
co się zmieniło przez ten odległy czas
przykładam ucho do powietrza i słyszę coś takiego
jak szept idący z dołu do góry
przykładam ucho do ziemi ziemia mówi ic głosami
przykładam ucho do nieba niebo mnie informuje
że oni także tam są
kiedy się zamykam i kiedy mam otwarte drzwi
oni są ze mną
nadzy pokaleczeni ranni pobici płaczący milczący
są ci co wyją z bólu
i ci co zacisnęli zęby
są ci co zaprzysięgli zemstę za swoją śmieć
za śmierć najbliższych
za śmierć kobiet które były u ich boków
widzę ich twarze w głębi ciemności
widzę ich nagle przerwane życie
widzę ich przerażenie niepewność i
widzę ich wątpliwości
są więc ci którzy kochali życie tak jak ja
i są także ci którzy nienawidzili życia tak jak ja
pokazują się moi przyjaciele i moi wrogowie
przychodzą do mnie mali zabłąkani smutni
i przychodzą pyszni próżni i głupcy
rozumiem i jednych i drugich
wszyscy oni z tego czasu z czasów niedosięgłych
wszyscy oni są ludźmi
ich duchy są także ludźmi
ich marzenia to także – ludzie
ich zbrodnie to także – ludzie
jakże mogę ich nie kochać
jakże mogę ich nie rozumieć
pragnę żeby byli ze mną
żeby świadczyli na korzyść istnienia
żeby bronili prawa człowieka do życia i do śmierci
do wielkiej miłości i do klęski
jestem jednym z tych którzy wierzą w nieskończoną
jedność świata.

Wiem, że istnieje to co jest sprzeczne
co rozdziera dni
co dzieli narody
co powoduje śmierć i przerażenie
wiem że jest zło nienawiść poddaństwo
akceptuję człowieka
i jednocześnie nienawidzę tego tak bardzo
jak bardzo siebie tylko nienawidzić mogę
uważam że istnieje wyższa miara świata
niż nasze miary
ale uważam też że nasza miara jest najważniejsza
że nie ma innej miary dla mojego życia które
jest jeszcze ciągle życiem na ziemi wśród żywych -
wśród gałązek i ich chrzęstu
wśród ptaków
wśród kotów, wróbli
wśród roślin przebijających się przez beton
wśród niegdysiejszych oddechów moich kobiet
wśród ich potu krwi radości uniesień
jęków i przyrzeczeń o wiecznej miłości
nie ma innej miary mojego życia niż ta jedna jedyna miara
gdy będę konać gdy będę gryzł własne palce
gdy ujrzycie
moje białka wychodzące na zewnątrz
gdy usłyszycie moje straszliwe i bezlitosne cierpienie.

Wiem o tym wszystkim
mam przeczucie własnej śmierci
ona już krąży w moim ciele
zagląda do moich oczu
nieraz szepce sobie masze małe tajemnice na ucho
ale ten stan ta sytuacja nie przeszkadza mi kochać życia
nie przeszkadza mi życia nienawidzić
ale w tej nienawiści
na jej najwyższych piętrach
jest ekstaza miłosna
jest przerażenie wielkością człowieka
jego niesamowitością
jego nieobliczalnym posłannictwem.

Tak
stoję tu w centrum ciemności w centrum samotności
i rozmyślam o losach obecnych nieobecnych i przybyłych
prowadzę z nimi niezliczone rozmowy
i im bardziej jestem samotny tym bardziej jestem ze światem
tym mój świat jest szerszy moje życie pełniejsze
tym pojemniejsze staja się moje myśli
i tym bardziej wszechogarniające staja się moje wyobrażenia
tym okrutniejsze jest uczucie niepowtarzalności człowieka
i tym głębszą jest moja wiara w nieodgadnioną rozumność
naszej ludzkiej egzystencji
tym bardziej absurdalna moja wiara w sens tych bezsensów
tylu nieporozumień tylu pomyłek.
Nie ukrywam tego życie to cud
to jedyny cud jaki znam
to jakaś świetlista nagość
to gwiazda która nas kusi
swoja tajemniczą odległością
to kontynent do którego ciągle się zbliżamy
a nasz statek myli zatoki błąka sięgnijcie
wód zwodniczych prądów
ale płyniemy wytrwale ku temu lądowi
przepełnieni nadzieją ufnością wiarą że ten ląd że ten niezbadany a wciąż ślący nam sygnały
kontynent
otworzy nam bramy do zagadki losu.

Tak, nie ma innej perspektywy poza perspektywą miłości
bo oto patrzę przez ciemność
i widzę nieoczekiwanie malutkiego ptaka
co siedzi na parapecie okna w innym domu niż mój dom
ale ptak należy do mnie
ja go zobaczyłem
i dom należy do mnie ja go także zobaczyłem
prawo własności ma tu inną konstytucję
moje jest to
co widzę co czuję co przeze mnie przenika
to jest suwerenne
bezbrzeżne prawo człowieka do jego świata
do form tego świata
do kształtów brył do kolorów i zapachów
do piękna i do brzydoty
do tego co w nim niskie, i do tego co w nim wysokie.

Może teraz zrozumiecie dlaczego kocham wszystko
i nie jestem wybredny w swojej miłości
moja miłość jest tak samo niepojęta jak moja śmierć
i czekając na spełnienie mojego życia
będę równocześnie czekał na kroki śmierci i miłości
i będę szeptał do ucha
śmierci że jest mi tak samo bliska jak miłość
a do ucha miłości
będę szeptał że jest mi tak samo bliska jak śmierć
i nie będzie tutaj żadnej zdrady
bo jest gdzieś takie życie
gdzie nie ma
ani zdrady ani wierności
gdzie nie ma ani zła ani dobra
gdzie piękno i brzydota maja to samo imię.

Wiem, że patrzycie na mnie wilkiem, że tak widzę świat, jak wam o tym mówię. Nie krzyczcie na mnie. Nie zwalajcie na mnie winy za zbrodnie, za klęski, za bezprawie, za ludobójstwo. Nie róbcie mi wyrzutów. Chcę żebyście pojęli jedno, że tak samo jak wy nieraz kłamię, nieraz fałszuję. I nie wyrzekam się tego. Moja moralność jest moralnością samych sprzeczności. Bo ja sam w sobie także jestem sprzecznością. I nie żądajcie ode mnie wiedzy, mądrości, jak żyć. Nie żądajcie, żebym wskazywał drogę. Mogę tylko wam powiedzieć, czym jest moja samotność, czym jest moja ciemność, czym jest moje życie, które nie ma tajemnic, poza tym, że samo jest tajemnicą.
Powiem wam, że często słyszę w nocy, jak umiera sekunda, jak się spala, jak się osypuje, jak gaśnie jakaś cząstka światła. Przeniknijcie mnie, wsłuchajcie się we mnie, a usłyszycie ruch tamtej śmierci.
Nieraz długo, całymi godzinami wpatruje się w ogień tej świecy, która trzymam w dłoni. O, rozmowy ze świeca maja swoje wyższe racje. Zdarza się, że słyszę męski, nieznośny, gniewny i niesprawiedliwy głos w sobie. I nie wiem, czy nie słyszałem głosu, który kiedyś płynął z innego źródła, w innym miejscu, w innym czasie, a teraz płynie ze mnie. Czy to jest ten sam głos, czy inny? Co tutaj jest złudzeniem, a co prawdą? Co się we mnie skupiło, a co mnie wypróbowuje? Samotność to cała ludzkość we mnie, to narody i tragedie, to sukcesy i klęski, to cały nieprzytomny ze szczęścia świat, ale i cały wzgardzony, przepełniony smutkiem świat. Samotność to wielki ogień, który płonie w moim mózgu. To wielka czerń, która mnie otacza. Jestem światłem, ale i jestem ostateczna otchłanią, której nikt nigdy nie zobaczy.
Czekam tu na was. Między tymi rzeczami. Między tymi duchami, które krok w krok skradają się za mną. Spójrzcie z daleka, i spójrzcie z bliska, jakie to wszystko niespotykane. Jeszcze wam o tym opowiem. Teraz tylko na chwile zgaszę świeczkę i zostanę w ciemności. Zostanę sam. Pozwólcie mi na to. Lubię ten moment, kiedy zanurzam się w krainę czerni, kiedy zapadam się w głąb nocy. Człowiek i ciemności, dwa mocarstwa.

Obraz 4.

Nadeszła pora medytacji. Człowiek zagłębił się w swoich wewnętrznych ciemnościach. Cały dom okryty tajemnicą. Kot skulił się u nóg człowieka i milczy. Dom milczy. Drzwi nie odpowiadają na żadne pytania. Rzeczy trwają w nieruchomości. Przestrzeń jakby odetchnęła. Czy nie słyszeliście tego ruchu Przestrzeni? Było jakby cofnięcie w głąb Czasu. Było tak jakby Przestrzeń udała się na moment na konsultację z Dojrzałością, która czuwa nad Światłem.

* * *

I oto wszystko stanęło na swoim miejscu. Wysokie niebo zamieniło się w ogromną, nieruchoma brew, która się zjeżyła, ogarnęła Przestrzeń wielkim łukiem i trwa jak los nieznany nad życiem ludzkim. Gwiazdy przypominają bardziej kamyki wyjęte z koryta wyschniętych rzek niż oczy śmiertelnie zagubione we mgle. Ktoś kiedyś, przed czasem cisnął te kamienie w nieskończoność i lecą one nadal, ale są już tak daleko, że wydaja się martwe.

* * *

A tutaj Dom. I człowiek jakby nie narodzony. Człowiek, który pragnie wyjść z ciemności, sam będąc teraz ciemnością najgęstszą. O czym on może myśleć? Co on może widzieć tym niewidzącym spojrzeniem?

* * *

Wypuśćmy psy wyobraźni, zwolnijmy łańcuchy, zdejmijmy obroże. Niech nasza wyobraźnia przeniknie przez ściany, niech wejrzy w treść tego Domu, niech ogarnie jego formy, barwy, zapachy, tony i cienie. Niech się nasyci pięknem i brzydotą tego czasu, gdy człowiek jest samotny i wielki w swoim opuszczeniu.

Nadstawcie ucho. Tylko w tej ciszy można coś usłyszeć. W tym milczeniu coś innego woła. W pozornej martwocie która jest pułapka dla tych, co nie maja zmysłu udziału, dzieją się rzeczy niespotykane. Tylko wsłuchajcie się uważnie, a usłyszycie jakby nawoływanie odmiennych, nieznanych, odległych głosów. Usłyszycie gadanie czasu nad przestworzami. Wygląda na to, jakby czas musiał się wznosić ponad siebie, omijając drugie czasy, jakby także wiele epok po nieistnieniu znajdowały się w jakiejś kosmicznej kolizji. A może to cienie tych czasów ocierają się o siebie. A może to z brzucha każdego czasu wydobywa się burczenie tamtego świata, który gdzieś i kiedyś zgasł.

* * *

Słychać jak epoki prowadza w tym Domu rozmowę. I człowiek siedzący z zamkniętymi oczami widzi bezkształty bytów, których nie pojmuje. Jednak nie dziwi się, nie przeraża go to, nie martwi, ani nawet nie cieszy. Człowiek wciąż medytuje. Ogarnia rodzaj istnienia, który był przed nim. I idzie na spotkanie bytów, które czekają na niego.

* * *

Ale oto Dom wypełnia się ruchem. Człowiek czuje, że przed nim, nad nim, pod nim przeciągają jakieś siły, jakieś energie, jakieś moce, światła i ciemności. Słyszy, że jakieś głosy spierają się z innymi głosami. Widzi jak wielkie cienie przenikają się wzajemnie. Tak przebiegają tu dzieje.

* * *

Czy człowiek myśli o tym, że wszystko, co widoczne, i wszystko, co niewidoczne, że wszystko, co zrozumiałe, i wszystko, co niejasne, rządzi się swoimi prawami, których nikt nie jest w stanie rozpoznać do końca? Czy człowiek myśli o tym, że przedmioty, które zwiózł do Domu, utrwalają tylko historię tego Domu? Czy w ich rysach, pęknięciach i szczelinach nie odciska się historia domów innych? A może te rzeczy mają utajony związek ze światem nieobecnym?

Obraz 5.
Rozmyślania Mistrza.

Jestem tym który zagarnął całą władze nad mrokami
z nocy wyłaniają się duchy świata, i
jestem tym który zamienia się w strumień ciemności
i wraz z ciemnością płynę przez inne ciemności
jestem tym który zamienia się w lęk
i wraz z lękiem całego świata gromadzę się
jestem tym który cierpi wraz z cierpiącymi
a cierpienie ogarnia wschód zachód północ i południe
moje cierpienie jest cierpieniem biednych i samotnych
opętanych chorych walczących o wolność
i szukających nadziei
zamieniam się w kraje Afryki i w kraje Azji
jestem ludem z buszu i ludem z pustyni
jestem pustynią i buszem
jestem tym który podnosi głowę do słońca
wraz z innymi którzy podnoszą głowy do słońca
wypełniam się bólem kiedy narody wypełniają się bólem
wypełniam się smutkiem kiedy drugi człowiek jest smutny
idę pod górę kiedy inni idą pod górę
spoczywam wraz z tymi co przystają u źródła
i piją czystą wodę
i ja wraz z nimi piję
uczestniczę w walce wraz z tymi którzy zabijają
żeby bronić własnej godności
kocham tych którzy kochają swobodę
nienawidzę tych którzy nienawidzą innych
nienawiść jest mi tak samo obca
jak obca jest mi miłość własna
a jednak nienawidzę zła podłości fałszu
pragnę biec wraz z tymi którzy biegną
pragnę zachłystywać się czystym powietrzem
wraz z tymi którzy zachłystują się szczytami gór
jestem tutaj w domu na skraju łąki
ale jestem we wszystkich domach miast
i we wszystkich domach wsi
jestem z tą kobietą która wczoraj pchała wózek
i płakała a ja nie spytałem o przyczynę płaczu
jestem z tym człowiekiem który mi się skarżył że
bolą go nogi
i z tym który mi pokazywał
jak długi jest jego cień
przypominam sobie swój własny dom
i ból jaki mieszkał wewnątrz tego domu
i jest mi przykro
przypominam sobie twarz kobiety która mnie oszukała
i wybaczam jej to oszustwo
przypominam sobie swoje liczne klęski
swoje okaleczenia swoje troski i swoje niemożliwości
i nie wiem co mam z tym wszystkim zrobić
jestem bezradny wobec czasu który minął
ale też wierze w czas który idzie
wierze że z ciemności wyłoni się jasność
z cierpienia radość
z niemocy moc
ufam tym którzy podają dłoń
i tym którzy odwracają się ode mnie
siedzę zagłębiony we własnych myślach
ale towarzyszę także tym którzy nie wiedzą
o moim istnieniu
siedzę i milczę
i wsłuchuję się w milczenie innych światów

Obraz 6.

Człowiek zanurzony w ciemnościach wypełnia się ruchomymi obrazami świata. I im bardziej zapada w nieistnienie, w niebyt, tym silniej jest atakowany przez sygnały życia. Przesuwa opuszkami palców po piekących powiekach i doznaje wrażenia, że jakaś tajemnica, naelektryzowana strefa kosmosu, zbliża się ku niemu. Jeszcze nie znalazł się w jej obrębie, jeszcze nie przeczuwa jej kształtu, ale lustro telepatii między światami już jest nakierowane na niego. Wstrząsają nim dreszcze. Unosi ramiona, jakby chciał zasłonić się przed widokami, które napływają z nieskończoności.

* * *

Kot zwinięty leży na poduszce. Do okna przytuliła twarz roztrzaskana gwiazda mrozu. Pobliska ściana drzew zamknęła w szczelnym uścisku przestrzeń, otaczając ją ze wszystkich stron, żeby nie wymknęła się w nocy do innej krainy. Przestrzeń jak wielkie, białe oko ciemności, otwarte i zamarłe w bezruchu, wysyła na zwiady kilka ścieżek. A tymczasem ogromny Anioł przykrył ją rozwartymi skrzydłami.

* * *

Ale co to się dzieje wewnątrz Domu?

Najpierw ożywił się garaż. Jakieś niskie duchy przemknęły przez przestrzeń. Z mroku wyszło kilka cieni. Zaraz się cofnęły. Człowiek zanurzony we śnie nie słyszał, jak ktoś do kogoś mówi. Człowiek z ciemności nie pojął mowy, ani nie rozumiał, jakim językiem włada świat, który nawiedził jego dom. A w niższych partiach domu trwał już ruch. Ktoś kogoś wołał. Ktoś komuś wysyłał dary, ktoś inny już przyjmował dary. Słychać było różne głosy, różne języki, różne brzmienia. Niby nie działo się nic szczególnego, ale człowiek zanurzony w ciemności, Wielki Samotnik raz po raz wyrzucał przed siebie ręce, jakby nie zgadzał się na to, co poza nim się dzieje.

* * *

I oto rozwarła się przestrzeń. I zamiast Domu, Mistrz dostrzegł gęste zarośla. Potem usłyszał jęki nieznanych ludzi. Zgrzyty, trzaski, wołania, krzyki i wielki tumult. I zapanowała cisza. Człowiek opuścił ręce na kolana.

* * *

A oto z poddasza zaczęły schodzić wysokie duchy. Potem płynęły przez powietrze jak ławice ryb w oceanie. Odpływały w nieznane. Gdy człowiek drgnął, rzeczy się poruszyły. Przestrzeń wypełniała się ptakami, a ich oczy świeciły jak zapałki spadające z góry. I gasły nieoczekiwanie, jakby strącone z powietrza, które do nich należało. Dołem przejeżdżały auta na dwu kołach i galopowała konnica. Kierowcy z zakrytymi przyłbicami nacierali na siebie. Potem kolarze zwalili się z przestworzy jak nagły jastrząb.

* * *

Gdy Mistrz uniósł śpiącą powiekę, cisza dzwoniła wokół. Tylko ostatnie echa światów odpływały w bezkresy.

* * *

Człowiek zanurzony w ciemnościach nagle zerwał się i na ślepo szedł przed siebie, obmacując przedmioty. Zatrzymał się przy oknie i wtopił spojrzenie w Noc. Stał tam przez dłuższą chwilę. A dalekie iskry na niebie były coraz bledsze. I Mistrz, Twórca Świata Absurdalnego poczuł wielkie zmęczenie. Nie szukał jednak łóżka. Zapalił ogień i usiadł przy kominku.
Trwał tak bez ruchu przed ogniem, który oświetlał mu twarz. Oczy człowieka sprawiały wrażenie, że z ich głębokich tuneli wycofuje się śmierć.

Obraz 7.
Rozmyślania Człowieka.

Przez moje oczy patrzy Historia. Przede mną obrazy zdrady i miłości. Słyszę to śpiew wolności, to jęki umarłych. Widzę jak na dalekim planie zdarzeń mieszają się sprawy społeczności i narodów. Jak spod maski dawnej prawdy wychyla twarz prawda niegdyś utajona. Widzę cierpienie twarzy, która była w mroku, którą bezskutecznie wygaszano, którą spychano do lochów ciemności, do grobów pamięci. I widzę twarz wstydu, twarz przybraną i fałszywą. Obie twarze patrzą przez moje oczy. Dwie twarze Historii. Dwie twarze krótkiego czasu, który spłonął, po którym pozostał chichot i szyderczy grymas. Przez moje oczy patrzy jarzmo, strach i cierpienie. Czegoś domagają się głosy, które płyną przez moją mowę. Ku czemuś zmierzają światy, które u moich źrenic jak z nieskończenie długich tuneli wyłaniają się blade i smutne. A ja milczący i zanurzony w głębinach samotności, przyjmuję ów niepodległy ruch życia, które szuka swojego ostatecznego kształtu. Które nie godzi się już na malutką celę, gdzie było wtrącone. To, co żywe, jest nieskończone. I widzę pochylona nad sobą przestrzeń, jakby zatrwożoną, jakby zdziwioną.

Czyżby przestrzeń nie miała swoich szpiegów, swoich tropicieli, swoich funkcjonariuszy życia i śmierci?
Dlaczego więc tak troskliwie opiekuje się tym, co idzie przeze mnie?
Czym jest ta wielka abstrakcja istnienia bez malutkiego pulsu życia pojedynczego człowieka?
Czym jest metafizyka bez kosmosu ludzkiego cierpienia?
Czym jest sens, logika, prawda epok bez sensu, logiki, prawdy jednego oddechu dziecka, które z dołu bezradności wyciąga ku nam swoje ręce?
Czy jest religia bez tego obrazu, jak to dawny człowiek po raz pierwszy odwrócił głowę od siebie?
Czy jest świadomość bez wejrzenia w otchłanie cmentarzy ludzi, którzy przestali istnieć?
Nie ma świata fikcji bez świata dotykalnego.
Nie ma pojęć pustych bez pojęć wypełnionych tragicznymi treściami.
Nie ma bytów bez jednej łzy, która się wolno toczy przez istnienie.

Może nie pojmujecie związków, jakie zachodzą, między mną a wspomnianymi wyżej formami egzystencji?
Może się wam wydaje, że człowiek samotny skazał siebie na nieobecność?

Jakże się mylicie!

Dopiero w samotności odnajduję pełnię świata.
Dopiero w samotności nasycam się chwałą istnienia.

Powiecie, że używam dużych słów. Że dzisiejszy czas nie sprzyja eposom, poematom, dostojnym formom. Powiecie, że dzisiaj, żeby coś znaczyć, trzeba kpić, szydzić i wnosić ironiczne tony do wspólnego języka.

O jakże się mylicie!

Dzisiaj, jak nigdy dotąd, jest nam potrzebna prawda głoszona jawnie i otwarcie. Och, żebyście wiedzieli jak gardzę tymi, którzy nachylają ku sobie głowy i szepcą. Posłuchajcie tych szeptów, a usłyszycie syk węży. Usłyszycie fałsz i ponurą groteskę. Usłyszycie, jak oszustwo i pycha z jednego źródła wytryskają.

Jestem z tymi, którzy śpiewają swój los.
Jestem z tymi, którzy nie kryją swojego niepokoju.
Jestem z tymi, którzy bronią prawa do życia bez strachu, bez fałszu, i bez drżenia.
Jestem z tymi, którzy są w zgodzie z prawami natury. Którzy kochają słońce, ziemię, trawy, ulice domy, parki i kwiaty.
Jestem z tymi, którzy zrywają się o świcie żeby zobaczyć nad dachami na zorzę polarną, którzy ida przez miasto, żeby posłuchać zagadkowego szmeru.
Jestem z tymi, którzy grzebią rano w śmietnikach. I z tymi, którzy idą rano do biur.
Szanuję trud człowieka i człowieka niezależność.
Szanuję prawo człowieka do błędu.
Ale brzydzę się tymi, którzy we własnym egoizmie widzą dobro wspólne.
Brzydzę się tchórzami, którzy nie mają odwagi powiedzieć wprost, co ich boli a, szukają pretekstów spoza swojego języka.

Znam takich. Gdy ich widzę robi mi się niedobrze. Nigdy nie odważą się krzyknąć, że Pan jest goły. Gdy Pan idzie, językami czyszczą miejsca, które depcze, ale gdy ich minie, szepcą, że jest głupi. Wy także ich znacie.

Nie można budować życia na fałszu. Nie można budować życia na lęku. Może teraz zrozumiecie, dlaczego nie boje się wielkich słów. Bo czymże jest życie szeptane? Życie w konspiracji? Życie w wiecznej tułaczce? Życie takich, którzy uciekają?
Spójrzcie, świat uwalnia się od wolności. Spójrzcie na ludy Afryki. Spójrzcie na twarze czarnych, którzy posmakowali wolności. Spójrzcie na ich dzieci, przyszłych Europejczyków. Ileż w ich oczach zaskoczenia. Ile nierozpoznanej jeszcze radości.

Widzę świat jak wielkie jajo, z którego wykluwa się ptak. I ten ptak chodzi na łapach. Ten ptak zapowiada lot ku słońcu. Ku oślepieniu. Nie ma w moich słowach patosu. W tych słowach brzmi tylko wiara w rytm natury. W logikę kształtów. Bo wierzę, że z paka wyrośnie liść,
ale też wierze, że pąk przedwcześnie zerwany nie da liścia, będzie kijem.

Chcę, żebyście wiedzieli o tej mojej wierze.

Moimi oczami, jak już powiedziałem, patrzy Historia. I to nie historia tego, czy innego narodu. Historia tej, czy innej epoki. Przez moje oczy patrzy Historia prawdy i fałszu. I może właśnie dlatego wybrałem samotność, by być w wielości. Może dlatego znalazłem odosobnienie, by bliżej być z tymi, którzy są daleko, i z tymi, którzy przez czas przedostają się do nas, do naszej teraźniejszości, żeby nam powiedzieć prawdę, o swoim czasie.

Patrzę oto w ogień i słucham jego trzasku
dobrze jest tak sobie usiąść przed płomieniami
które obejmują twarz i pomyśleć o życiu i o śmierci
moje życie jest splątane z życiem innych ludzi
moje życie nosi w sobie śmierć innych ludzi
moje życie ma ten sam oddech co życie tych którzy umarli
moje życie pulsowanie mojej krwi
bierze swój początek z tego samego źródła
co życie innych ludzi co pulsowanie krwi innych
i o tym warto wam powiedzieć
w moich oczach jest spojrzenie wielu mężczyzn i wielu kobiet
w moich ruchach są ruchy tych których znaliście i tych których poznacie
w moim życiu zdarza się lęk który zdarzał się wam
w moim życiu czuje tętno które być może jest też waszym tętnem
i przyznaję się do wszystkiego i niczego nie ukrywam
ale w mojej samotności jest miejsce nie tylko dla mnie
moja samotność to imperium tych
którzy byli którzy są i którzy będą.
I gdybym był bojownikiem, byłbym z tymi, którzy maja broń na ramieniu i walczą o swoja godność, zdobywają swoje prawo do radości, do szczęścia. Zdobywają swoje prawo do swoich domów, do swoich dzieci. Gdybym był tam, gdzie walczą o wolność, byłbym po stronie walczących. Moje imię znają epoki. Moje imię jest wypisane na sztandarach.

I pamiętajcie wy, którzy się narodzicie, że będę z wami gdy zechcą wam odebrać to, o co walczycie.
Będę z wami, gdy wam silniejsi zechcą odebrać to, czego nie macie.
Będę z wami, gdy będziecie cierpieć.
I będę z wami, gdy będziecie wznosić tryumfalne okrzyki, albo okrzyki trwogi.

Jeszcze nie przyszliście na świat. Nie wiecie, co to jest ból i przerażenie, jeszcze nie wiecie, co to niepewność, co to zwątpienie, nie wiecie co mściwość, co gniew, co szyderstwo. Ale pamiętajcie, byłem z wami. Ujrzycie mnie obok siebie. Będę z wami jadł przy tym samym stole, i będę z wami pędził przez miasta. Będę się pochylał z wami nad łóżeczkami waszych dzieci. I będę miał tęsknotę w oczach, tak jak wy ja macie. Będę z wami szedł przez ciemność, przez noc, przez mroki. Bo takie jest życie. I pewnie w waszym czasie też trzeba będzie iść przez ciemność. I pewnie niejeden z was pomyśli o mnie. I poszuka wzrokiem, czy jestem z wami. Czy was nie zdradziłem. A ja będę siedział w fotelu, obok was, przy ogniu. I będę z wami. Tak jak wy będziecie ze mną.

Nic nas nie różni, nic nas nie dzieli. Jesteśmy jednością. Jesteśmy wielka wspólnotą, którzy byli, którzy są, którzy będą. Jesteśmy tym samym światłem. I tą samą ciemnością. Wyłaniamy się z siebie. Nasze łono rodzi nas wzajemnie. Ja wywodzę się z was, nieobecnych, a wy wywodzicie się ze mnie, nieobecnego. Zastanówcie się nad tym, jak obecni i nieobecni splatają się niewidocznymi ramionami. Musicie sobie zapamiętać tę okropną i bo9lesna prawdę, że wszyscy rodzimy się z nieobecności. A ta nieobecność jest pojemna. W niej mieszczą się tajemnice wszystkich istnień. Łono, które was wydaje, jest łonem śmiertelnym. Ale my już jesteśmy nieśmiertelni. I nie próbujcie tego paradoksu zrozumieć. W nim bowiem ukryta jest tajemnica.

Szukam was teraz gdy jeszcze nie wiecie że przyjdziecie na świat
czekam na was
otwieram szeroko oczy i patrze w ogień
i wyobrażam sobie świat który was przyjmie
a może ten świat gotuje wam śmierć zanim się pojawicie
może wasze przyjście będzie też spotkaniem ze śmiercią
myślę o waszym świecie
chcę was widzieć w szczęściu a tu czytam w necie
co was może spotkać
wielkie tłuste litery bija w oczy jak bicze
oto pierwsze lepsze tytuły
Israel nie zamierza opuszczać
Admirał S. o okrętach podwodnych Rosji
Groźna katastrofa tankowca
Apel dowództwa armii południowo-sudańskiej
Rosnące napięcia społeczne w Niemczech
Israel narusza
Kolejny incydent zbrojny między Rosja i Ukrainą
Wyprzedaż interesów arabskiego narodu Palestyny
F. Kułakow odznaczony Orderem
Trwają starcia w Syrii
Możliwość zawarcia porozumienia Europy z Turcją
Świat protestuje przeciw broni laserowej
Apel o zaprzestanie rozstrzeliwania morderców w Chinach
Rosyjscy kosmonauci kontynuują
Katastrofa lotnicza w Rosji
FDP zapowiada poparcie
Itd itp.

Mógłbym wam cytować przez setki stron co pisze świat o sobie
ten najwspanialszy ze światów
więc czekam na wasze przyjście w takiej własnej atmosferze
pełen lęku o wasze pierwsze spojrzenia
pełen obaw jak zareagujecie
co w was się zrodzi
miłość do świata czy bunt
obawiam się że nie wystarczy wam wiary
ale moja obawa jest chwilowa
gdy myślę o człowieku myślę o jego wewnętrznej kondycji
myślę że on ma w sobie zgromadzona energię wszystkich
buntowników świata
i wiem że zechce żyć
Czekam na was przed tym płomieniem
i już jestem przy was przy waszym pierwszym krzyku
przy waszym pierwszym wstrząsie
przy waszym pierwszym uśmiechu
musicie się radować że jestem z wami
jeśli będziecie się radować to i ja będę się z wami radować
jeśli będziecie umierać to i ja będę z wami umierać
przez moje oczy patrzy przeszłość
i przez moje oczy patrzy przyszłość
mój świat jest trudny
mój świat jest niemożliwy
gdy myślę o swoim świecie o wielkim szyfrze
tak ten świat to wielki szyfr
próbuję znaleźć do niego klucz
choć nie mam pewności czy go znajdę
Gdy przez moje oczy patrzą inne światy
kłaniam się im i uśmiecham do nich
kłaniam się ludziom którzy patrzą przez moje oczy
bo wiem że oni pragną coś zrozumieć z tego świata
tak samo jak ja
łączy nas wspólna tęsknota
łączy nas wspólna prawda
szukamy tej prawdy o świecie
szukamy siebie
szukamy swoich szukających oczu
człowiek przyszedł na świat aby go poznać
a świat pokazuje skrzywiona w pogardliwym uśmiechu twarz
i milczy

Ten krzyk haseł. Te kolumny liter mówiących o wojnie, o broni, o demonstracjach, to tylko jeden z języków.
Ten świat ma ich niezliczona ilość. Ale on milczy. Hasła i litery to tylko powierzchnia zdarzeń. A przecież wszystko ma jakąś głębię. Jest więc jeszcze inny świat. Ten niedostępny. Ten ukryty. Ten mglisty. Ciemny. Ten, który będzie patrzył przez wasze oczy. I wy dopiero odsłonicie jego wnętrze, wewnętrzne skarby. I wy oddzielicie język prawdy od języka kłamstwa. A czy język milczenia jest językiem prawdy, czy językiem fałszu? Zastanówcie się nad tym.

Mój świat coś mówi. To fakt, w to nie wątpię.
Ale mój świat też milczy. I to także fakt. I w to także nie wątpię. Posłuchajcie jak mój świat krzyczy. Podkręćcie głos, włączcie głośniki, a usłyszycie krzyk mojego świata.. Ale ja temu krzykowi nie dowierzam. Ja nie wiem, co ten krzyk znaczy. Nie rozumiem tej artykulacji. Nie rozumiem wielu języków tego świata. I nie mam pewności, czy ten krzyk jest prawdą, czy kłamstwem.

Widzicie w jakiej jestem sytuacji. Ja, co taka miłością obdarzam wszystko, co się nazywa światem. I jak mam pogodzić te zwątpienia, te moje wewnętrzne klęski z moja ogromną wiarą? Wiarą w to, że istnieje rozum. Że istnieje sumienie. Że istnieje Prawda.

Czy moglibyście żyć bez wiary, że istnieje sumienie świata? Ja bym nie mógł. Zapewniam was, że nie mógłbym żyć bez takiej wiary. Więc wierzę. Żyje z wiarą, że istnieje sumienie świata. Z wiarą, która ma swoje głębokie źródła poza mną. Poza moim życiem. Z wiarą, która sięga jakiegoś niedostępnego praźródła. I jest silna, dzika dzika wiara w sens świata. W jego pulsującą gwiazdę. Mój świat jest gwiazdą, która ujrzycie. Mój świat będzie waszym światem.
Nieobecni! Wy, którzy dopiero nadejdziecie. I wy, którzy już odeszliście. To będzie także wasz świat. Bo tylko ten jeden świat jest światem wszystkich światów. Zarówno tych, które były, jak i tych, które będą.

Czy zrozumiecie, dlaczego tak uparcie bronię wiary w życie? Czy zrozumiecie, dlaczego moja samotność jest samotnością wtopioną w nieskończoność wielu światów? Czy zrozumiecie, dlaczego tak gorąco afirmuję świat, którego nie rozumiem? Bo jest to właśnie świat wszystkich światów. Tak jak i wasz świat będzie światem wszystkich światów. I jak wasza wiara będzie miała silne podłoże w mojej wierze.

Ogień powoli wygasa. Jakby dotychczas uczestniczył w naszej rozmowie, i teraz jakby już chciał się wycofać. Jakby zaznaczał,m że rozumie mnie. Gdzieś za mną pada mój cień. Nie widzę jego kształtu. Nie widzę kształtu wielu rzeczy tego świata. I może dlatego w tym, co robię, dostrzeżecie coś, co wam przypomni moje roztargnienie. Moją niepewność. Moje wątpliwości. I moje niepokoje. Może zauważyliście w zdaniach, które piszę, formy, które was zaskoczą, które was wprawią w zakłopotanie, w zdumienie. Może się nawet oburzycie. Ale nie potępiajcie mnie, dopóki nie ogarniecie całej przestrzeni mojego niepokoju. Nie grymaście, dopóki nie ujrzycie, jak to, co napisałem ma jakiś związek z moja samotnością. A więc z tym, co mogę nazwać promieniowaniem świata. To, co zobaczycie, będzie miało związek z całą pewnością z życiem, i ze śmiercią, z żywymi i z umarłymi, z tymi, co cierpią, i z tymi, co się buntują. Bo musicie zrozumieć jeszcze jedna prawdę: Każdy człowiek żyje w trzech światach. Jeden świat, to on sam. Drugi, to świat poza nim. A trzeci świat, może najważniejszy, to ten, jakim sam go stworzy.

Patrzę w ogień tak samo jak tysiące lat przede mną patrzył w płomień człowiek. I w tym płomieniu, tak jak w nieskończoności gwiazd i świateł nocy, spotykają się nasze oczy. I znów myślę o was, wy niewidzialni, obecni i nieobecni. I myślę o tym, co zawierają moje zapiski. Zastanawiam się, czy nie weźmiecie mi za złe, że konstruuje życie, którego możecie nie pojąć.

Ale to jest życie które tłucze się we mnie jak spętany ptak
jak niepokój
jak sen który napawa trwogą
jak noc która kryje zagadki
jak ból który każe zaciskać zęby
Ten trzeci świat to owe błędy które zobaczycie w moich oczach
ten trzeci świat to głos oceanu
to rozmowy traw na łące
to zaginione lodzie na morzu
to ciała ludzi którzy nie zdążyli krzyknąć zanim zaskoczyła ich śmierć
to wieczne wołanie o piękno i jasność
to nieustanne przekraczanie granic ciemności
Nie dziwcie się że w tym odosobnieniu roi się od duchów
ten dom to dom moich przodków
tutaj słyszę jak oddycha czas
tutaj czuję jak miasto przypomina zapach kobiet które opuściły nasze pokoje
w tym domu który jeszcze do niedawna był niczyj
krążą echa wielu czasów
wielu pokoleń
wielu języków.

Nie odszedłem na zawsze od świata.

Nieopodal stoi miasto. Ludzie co ranka mijają mój dom, idą ulicami i przenoszą dalej widoki, których przed nikim nie ukrywam. A wieczorem wracają i wstępują do mnie, żeby odpocząć. I rozwierają szeroko oczy na widok barw, plam i form, którymi naznaczone są ściany. Patrzą na sufit, gdzie sowa bez głowy schowana, i gdzie głowa jastrzębia wisi. I patrzą na Żyda, który szybuje tu i tam. A potem widzą sceny, gdzie sowa, jastrząb, Żyd i jakieś inne, nieznane im kształty, jakieś odległe, senne formy, jakieś wizerunki łączą się ze sobą w magicznej jedności. I wstają, i kłaniają się temu, co widzą, jakby ze świątyni wychodzili. I czuje w ich spojrzeniach lęk, szacunek i obawę. Ida do swoich domów, podobnych do mojego i myślą o tym, co zobaczyli. Potem, po kilku dniach, spostrzegają, że ich twarze, albo twarze, które są podobne do ich własnych, wyłaniają się z zapisanych kartek. I są zaskoczeni.

Tak oto miesza się w materii opowieści sens z bezsensem, fikcja z realnością, prawda z fałszem, który zresztą także zamienia się w prawdę.

I tak na tym odludziu rośnie świat trzeci
i mój dom jest domem tego świata
mój dom jest domem mojej ojczyzny
mój dom jest domem Europy
mój dom jest domem gwiazd i nieskończoności
mój dom ma swoje unerwienie i swoje tętnice
ma swoje serce i ma swoje płuca
i jak dobrze się wsłuchacie w życie mego domu
usłyszycie nie tylko mój oddech
odczujecie tętno mojego świata
który jest moją ojczyzną.

Obraz 8.

W kominku wygasają płomienie. Oświetlają twarz człowieka jaskrawymi, jakby chorymi płomieniami i wycofują się. W głębi pochłania je ciemność. W oczach człowieka rysuje się troska. Patrzy niewidząco na świat, który zamienia się w popiół. Unosi swoje dłonie i przygląda się im w milczeniu. Widzi delikatne, jakby wątpiące pulsowanie krwi. Myśli o starości i o tym, że sam jest już stary. I myśli o tym, jak stary jest już świat. I nie może się człowiek pogodzić z tym, że gdy jego zabraknie, świat się odrodzi. Uśmiecha się do własnych myśli, które są gorzkie i bolesne. Katem oka widzi kartki, z których mierzą go fioletowe oczy szatana. I człowiek znów się uśmiecha. Ale nie wiadomo, jakie są teraz jego myśli. Przez twarz przebiegają fale niepokoju. Człowiek sprawia wrażenie wędrowca, który na moment stanął w obcej krainie, żeby odszukać kierunek własnej drogi. I rozumiał, że stracił orientację. A wokół pustka.
Płomienie jeszcze raz poderwały się z dna ciemności i skoczyły wprost w źrenice człowieka. Człowiek zesztywniał. Jego dusza wypełniła się jakąś tajemnicą. Nawet kot się cofnął tknięty atawistycznym impulsem. Miauknął i zwinął się w kłębek. Człowiek znów spojrzał na swoje dłonie. Pomyślał o swoim długim, niepotrzebnym życiu. Dojrzał je nagle jak obraz w lunecie nakierowanej w głąb historii. Zobaczył innych ludzi, którzy wokół niego się krzątali. Coś mu tłumaczyli. Do czegoś przekonywali. A on widział siebie jako starca pochylonego nad ostatni,a kartką, opisującego bezkształty przypominające manewry śmierci. Musiał zamknąć oczy, żeby uwolnić się od natrętnej wizji. Na niewiele się to zdało. Pod powiekami przemieszczały się odległe widoki, nierozpoznawalni ludzie, niewyobrażalne światy.
Wargi człowieka rozchyliły się. Poczuł pragnienie. Wstał w przygaszonym świetle kominka i skrzywił w bolesnym grymasie twarz. Przenikliwy ból chwycił go równocześnie w krzyżu, w nogach i w piersi. Człowiek usiłował złapać powietrze, ale zachwiał się. Dotknął ręka fotela i oparł się o przedmiot. I po raz trzeci tej nocy uśmiechnął się. Wysłał uśmiech w przestrzeń, za okno, w stronę gwiazd. I po chwili dźwignął się. Wypił szklaneczkę whisky i wrócił do kominka. Na powrót usiadł przed ogniem, który drżał. Tym razem człowiek pomyślał o tym, że należy umierać w samotności. Pomyślał o tym, że drugi człowiek nie powinien widzieć, jak przychodzi śmierć. I uśmiechnął się po raz czwarty. I powiedział głośno: „Ale prawda jest taka, że człowiek nigdy nie umiera sam”. Zamknął oczy, a kot podszedł i zaczął się wcierać w zwisająca dłoń.

Obraz 9.

Ale co się stało? Gdy tylko człowiek opuścił powieki, nie wiadomi skąd, nie wiadomo jakimi przejściami, zaczęły się gromadzić nad nim cienie, duchy, zjawy, widma i niespotykane kombinacje rzeczy i ludzi, drzew i barwnych plam, zagadkowych głębi i uśmiechu rozprzestrzenionego nad światem, ptaków i idei, kwiatów i wyobrażeń, snów i realiów, nizin i gór, piękna i brzydoty, lęków i entuzjazmu, prawdy i kłamstwa, geometrycznych znaków i abstrakcyjnej próżni. Czyjaś nieznana ręka okryła człowieka kocem. Zebrane postacie pochyliły się nad śpiącym. Wyglądało tak, jakby chciały odkryć tajemnicę jego istnienia. Jakby szukały w nim skarbu, który zapewni światu wieczny ład, porządek i sprawiedliwość. A człowiek, w migotliwych plamach światła, jakby na dnie popiołu zmieniały się na przemian światełka, trwał z opuszczona głową, nieświadomy tego, co wokół niego się działo. I jeszcze długo w nocy nie odstępowały go pochylone nad nim mgliste postacie jego opowieści.

Obraz 10.

Gdy człowiek uśmiechnął się po raz piąty, ujrzał przed sobą tlące się ostatnie węgliki. Długo patrzył w ostateczna ciemność, która ze wszystkich stron osaczała Dom. Potem przeciągnął się, wziął do reki świecę i usiadł nad pusta kartką. Pomyślał o tym, że czeka go wiele pracy, i sięgnął po ołówki, długopis i laptop. I uśmiechając się znowu, poczuł się młody i silny. Zmrużył oczy i wpatrywał się w białą płaszczyznę. I tylko cienie słyszały, jak wyrzekł te słowa: „Człowiek nigdy nie umiera sam”. I jakaś rysa piękna przeorała mu twarz.
A ludzie z miasta, którzy prowadzili nocne rozmowy ze śmiercią, widzieli, jak w domu na końcu ulicy miga malutkie światło. A potężna bryła człowieka znieruchomiała nad biurkiem. Ludzie w mieście wzdychali do nieba. I znów zerkali na dom, gdzie człowiek rozgarniał świetlistą myślą mrok. I zanurzał się w Wieczność.