Czarek Samuel K.

piątek, 30 listopada 2012

Opowieść metafizyczna




Ścieżki
– po których iść
nie dotykając stopą błękitów z
nieba

Odległości
– które przebyć
szybciej niż myśl przybyć
z szybkością myśli

Lękasz się że nie
idziemy i prędkość jest nam obca
lękasz się że tak
stoimy i jest nam znane pogrążanie w tęsknocie

a ziemia która wysunęła
się spod stóp i objucza ci kark?

A wiatr co spędza rysy z twarzy?






wtorek, 27 listopada 2012

Takie są miejsca




Są takie miejsca gdzie zamarza słowo
nazwy się kruszą niby kora martwa co bez drzewa Łuna
w powiekach – piękne jest milczenie –
ciszę zachwycić tylko Bóg potrafi

głoskę powiedzieć Znaczy grzech powiedzieć Obnażyć
mowy nóż przy majestacie Jak przerębel w dłoniach
są takie miejsca

– ciszą naznaczone Że
słychać nawet krecią śmierć w ogrodzie
że ludzka Jakby chwilę się wahała –
stoję i milczę o zmilczenie duszy






piątek, 23 listopada 2012

Dzień z widokiem na rzekę Jordan




Każda litera to wysokość
każde słowo stromość i wspinanie

Ty jeszcze wyżej Bo 
we wnętrzu kartki tańczysz pomiędzy 
zarysami czcionek –

robię papierowe samolociki ich lot zawsze kończy się katastrofą

małych papierowych ludzi bez oczu
jeden miał nawet serce ale umarł Bo
serce biło tylko chwilę Podrzucam
papierowe kulki

Zawsze milczysz
kiedy nazwy usypuję z popiołu
kartki na sztorc stawiam w ogień

i tak się plączę w ułowieniu ciebie
jak głuchoniemy wpatrzony w Muzykę







niedziela, 18 listopada 2012

Hieronim Korcz




     Zapadł się Hieronim Korcz. Zapadł się w swoje myśli jak do studni, a w niej dudniła zwielokrotniona echem ich nawałnica ogłuszając go jak pluskwę przygniecioną pacnięciem Boga do własnej dupy. Tak właśnie było. Powodem tego zapadłego rozpacnięcia się Hieronima było może nie nagłe, ale narastające przekonanie o swoim nieprzystosowaniu, ogólnym i szczegółowym.
     Otóż Hieronim Korcz doszedł był przed zapadnięciem się w bezdenność do przeświadczenia, że jest źle. Jesienią było mu za jesiennie, zimą za mokro i za zimno, wiosną za mało wiosennie i za szaro, latem za słonecznie, w tłumie za tłoczno, w lesie za gęsto, na łące zbyt bzycząco, w łóżku nie z tą, albo nie na tym boku, w pracy to już w ogóle szkoda gadać, na widoku wstydliwie, w ukryciu depresyjnie, na ziemi za gruntownie, przez powietrza spadał jak kamień, a w wodzie tonął. Wieczorem za blisko świtu a w południe był już zmęczony i oczekujący świętego spokoju w pozycji horyzontalnej. Itd. Nie, nie itd. Do tego mgła, kapuśniaczek, chłód, noc po południu, Kaczyński i hołota rządząca krajem, a w zasadzie beznadziejnie haratająca gałę. Teraz itd. Wojny, pożary, powodzie, trzęsienia ziemi i głupia Anka. Itd.
     Hieronim Korcz westchnął: - Uch. Dopił wystygłą zmętniałą herbatę, wstał i poczłapał do kuchni kroić chleb do kolacji, na którą miał niedojedzony wczoraj kawałek pieczonej jagnięciny, z lodówki, zimny i jakby oślizły tym lodówkowym zapachem. Chleb się kruszył. Wtedy postanowił. Postanowił twardo bezkompromisowo i nieodwołalnie przemyśleć kwestię rzeczywistości alternatywnych, bo ta w której był zupełnie do niczego się nie nadawała, a on nie nadawał się do niej. Postanowił. Mimo szczerej odrazy do tych swoich zwanych procesów.





czwartek, 15 listopada 2012

Do ciebie do twojej osoby




Od samotności niszczącej Przez niszczący przypadek
przez pokuszenia gołe nogi Od gwiazdy drwiącej ukradkiem
nie bacząc na lęk wysokości przez mylne urwisko twarzy

Z nocy pierwszym metrem wzrosłej ogromnie stromo
że do niej wracać tylko ciszą –
między przewidującą policją dla niepoznaki przebraną w kąpielówki matek
w bezwstydzie palców Wpław wodą sfałszowanej śliny
przez słabą znajomość wirów –
od kilku słów pamiętanych niestrzeżonych Przez bezpłodność języka

Dziewczyno: od wyobraźni naglonej nadzieją obłędu
w fizyczny nie inny
wymiar męskości Przez piętra niższe Raju wargi winne






niedziela, 11 listopada 2012

W ten niezwykły dzień




W ten niezwykły dzień musisz zdążyć wszystkich
odwiedzić którym zmarli właśnie jacyś z bliskich bliscy
musisz podzielić się z nimi opuszczonym polem twarzy
umieć każda godzinę na połowę przepołowić
sprawiedliwie
musisz biec jeśli trzeba będzie Albo stąpać cicho
jeszcze ciszej Na widok Pięknej Pani wzrok zasmucić

Musisz pamiętać o ludziach starych i tych po trzecim zawale
do kieszeni wsypać trochę chleba Włożyć fotografię
i na koniec musisz wiedzieć kiedy przerwać wiersz
kiedy przerwać: życie miłość umieranie sen





środa, 7 listopada 2012

...jakby




Drzewa grają ciemność w tym wielkim teatrze nocy
gwiazdy biją brawo – odchodzą po mlecznej drodze
cisza rozwieszona między klonem a lipą
– struna którą trąca ręka niewidzialna
Nikogo – a jakby ktoś przechadzał się niebem
skrzypce milczenia ponad unosił
albo ktoś nieznany ukrył się przypadkiem
chronił płaszczem cienkie gałązki głogu i malin

...jakby ta obecność była tym co łączy
środek nieba toń ogrodu ciemność i lot nietoperza 
w tę samą Opowieść – która bywa milczeniem
głośnym i tak cichym
...jakby ta obecność była tuż przede mną






sobota, 3 listopada 2012

Odkąd przestałem




Odkąd przestałem liczyć na wiersz z głodu wiersz ze zmianą pogody
(to sprawdziłem: deszczom towarzyszy zamysł) wiersz
z niepamięci braku nagości dzieciństwa
albo na wiersz
prostą konsekwencję niezrozumienia poprzednich –
myślę: Biedny Kierkegaard
którego znów nie czytają Szczęśliwi co nie czytają Kierkegaarda
pośrodku idei masła i grilla już nie wypróżni się wierszem
nie zastraszy społeczności Nie zaleje słów krwawą biegunką
ekrany tabletów których nie tuli nawet niebieskie Światło