Czarek Samuel K.

niedziela, 10 kwietnia 2011

time gap - part 2


    Sporą część minionego dnia drzemałem, chwilami zasypiałem. Teraz noc pewnie z moim snem spaceruje, bo noc piękna. Może więc to dobra okazja by napisać parę zdań, które powinny się tu znaleźć. Tym bardziej, że nie potrafię jak Freud myśleć o bólu jak o maleńkiej wysepce płynącej po oceanie obojętności. No ale doktor Freud miał szesnaście lat umierania pośród chyba ze dwudziestu operacji by na kilka dni przed śmiercią dojść do owej obojętności. Mam nadzieje, że będę mógł jeszcze choć po części tak odczuwać.

Jak jest widoczne we wpisach blogowych już parę razy nosiłem się z zamiarem zakończenia bloga albo zaprzestania w nim aktywności na nieokreślony czas. Porzucenia go. Nawiasem mówiąc w tym, w porzucaniu, mam chyba pewną wprawę.

Nie jest to proste ani łatwe jak się okazało, z paru dla mnie ważnych powodów. Choroba, która mnie niszczy jest trudna we współżyciu, zarówno dla mnie jak dla tych, którzy próbują mi pomagać. Jakby nie do końca przewidywalna w praktykowaniu starej maksymy – lekarzu lecz się sam! Nic to, w każdym razie kiedy już miało dalszego ciągu nie być, on następował.

Druga rzecz. Polubiłem te chwile pisania bloga. Żyjąc z rakiem doświadcza się narastającej samotności. Bezwzględnie narastającej. Z własnego wyboru, z wyboru innych ludzi, z wyboru bliskich. A jak mówią moi rodacy: Wszyscy niemi chcą dużo gadać. Blog jest w oczywisty sposób rozmową ze samym sobą, nie jest jednak mówieniem do siebie. Ta drobna różnica tworzy jakość, która dla mnie jest cenna.

A teraz – dlaczego o tym piszę.

Zaczynający się dziś tydzień stwarza mi szansę na pewne rozstrzygnięcia. Może się to skończyć moją nieobecnością na blogu w czasie nieokreślonym albo nieobecnością w innym wymiarze. Hm, także w czasie nieokreślonym. W tym jest jeszcze kwestia lęku. Nie ma wszak ludzi nie odczuwających strachu, nie ma też ludzi, którzy radzą sobie z nim zawsze.

Za żadne impertynencje itd. nie przepraszam.

dziurawe prezerwatywy




Ponieważ było głośno skrzaty oświadczyły: Jak już pomylicie wszystkie stalaktyty ze stalagmitami, wszystkie Buenos Aires z Rio de Janeiro, wszystkich Neronów z Kaligulami a Haiti z Tahiti to pamiętajcie że w Polsce Chopin jeszcze i zawsze. I bezwzględnie mówcie Albańczykom, że są starsi... wszystko jedno od kogo.
A teraz dajcie nam spać bo przestaniemy w was wierzyć.






sobota, 9 kwietnia 2011

wiersz o ciemności








Na ostrzu światła
co szparą w ciemności
rozpadliną po wielkim trzęsieniu poznania
i na ciemności
co potopem światła
co przeznaczeniem lub zawiązkiem jego
- hodowane sztucznie kryształy paradoksów
zbliżają horyzonty krystaliczną głębią
skąd światło rozczesane
Za mało to by ocalić

Magiczne nasiona słów
ten las rosnący między drzewami
prawdziwego lasu
ten los biegnący obok
prawdziwego losu
ta nieznaczność prawdy i jej triumf
tylko samej w sobie

Słowo to niepowrotny oddech
i skrzepnięta kropelka krwi
to wichura dmąca przez przestrzeń




Hieronim Korcz




   Hieronim Korcz otrzymał właśnie wiadomość o chorobie bliskiego. Właściwie chcąc być w miarę precyzyjnym, wiadomość dotyczyła spodziewanej czy też możliwej w bliskim czasie śmierci owego. Napisane było - „Należy się spodziewać (...)”. Hieronim Korcz przeczytał jeszcze raz e-mail, zamknął laptopa i poszedł zaparzyć kubek herbaty. Zdecydował się nad tym wszystkim zastanowić i oczywiste było, że herbata jest konieczna.
   Główne, męczące go pytanie dotyczyło tego: „Należy się spodziewać”. Dlaczego bowiem akurat on ma się czegokolwiek spodziewać? Dlaczego w ogóle „należy”?? Hieronim Korcz nie odczuwał potrzeby spodziewania się niczego co z tym związane, choć oczywiście żywił naturalną w zaistniałych  okolicznościach nadzieję.
   Drugie pytanie, które uznał za ważne dotyczyło faktu spodziewanej śmierci bliskiej osoby; mianowicie tego, w jaki sposób jest ta śmierć dla niego ważna, bo że jest ważna tak po prostu, było oczywiste. Hieronim Korcz zamyślił się i po jakimś czasie z niesmakiem zauważył, że ostygła mu herbata. Rozejrzał się precyzyjniej i stwierdził, że jest mu smutno w związku z całą tą sytuacją, z pewnością będzie smutniej, bardzo smutno, jedenak ma ważniejsze sprawy niż umieranie bliskiej osoby. Zdecydowanie ważniejsze.
   Na przykład od trzech dni próbuje skończyć „Prominente der Antike” Germana Hafnera i nie ma kiedy. Poza tym ktoś w końcu musi wysprzątać klatkę Norberta i dać mu jeść. Hieronim Korcz rzekł: 
   - Ech.




środa, 6 kwietnia 2011

wiersz o grach w sny i o grach w życie






Dusząc się
błądzimy w lesie
blask Księżyca nas myli
zwodzą mosty
i drogi wyrąbane wprost

Dusząc się
zadzierzgamy pętle racji
niewątpliwych
świętujemy nieapolitycznie
i śpimy snem antyapokaliptycznym
jąkamy się przy tabliczkach mnożenia
gorące ręce chłodzimy w ogniu
odczytujemy swój kod DNA
pod przybudówkami
po kolana w deserach

Wycofujemy z obiegu
niedostatecznie uzasadnione
w ogóle biegamy sporo
chrzcimy i skreślamy
nawet karzemy

Nocą
przez tajne furtki
wymykamy się i widzimy nawzajem
jak spod przyłbic
błyszczą nam niezdrowo oczy

Gdym w lęku
że Jej wojska już na widnokręgu
wzbierają grzbietem fali
że pierwsze przyczółki stracone bezpowrotnie
a moja armia słabnąca
nie wznawia kontrataków

Gdy ślę poselstwa
aby się układać
i odwlec chwilę
co już ziarnkiem piasku w mojej klepsydrze
którą odwrócić się waham

Widzę mostek kamienny
widzę strumień czysty
i zieleń łąk zabarwioną kwiatami
czuję zapach słomy i trawy
zapach pyłu z drogi
i zapach kamieni z pobocza
a w skanie pamięci
tamto niebo wschodzące
po najtrudniejszej z nocy
i twego cienia żałobny kwiat
że kwitnie u moich stóp
u moich stóp kwitnący

Wtedy zabiła mnie kobieta
jakbym się zabił sam
jej krwawy bukiet drzazgami kości
jej krwawy bukiet rozkrzewia się
niczym łąka która ruszyła w drogę

Zawraca moje skrzydło nie rozwinięte
zawraca ku ziemi
moje oczy się tępią
krótkowidzące w przestrzeni
Niepodobna już pytać o sens

Do kuli światła różnobarwnego
zwracam mój sen
bo jestem przypadkiem jakich wiele
w każdej grze






wtorek, 5 kwietnia 2011

wiersz o marcu o psie i o śmierci






Poranek albo popołudnie marcowe
z odwilży patrzy na mnie pies
widok śniegów
co kopne
po pas kryły
tamte dróżki
mroźny zapach świerków
drażniący nozdrza
wilgotne

Biało brązowe skłębienie kudłów
futra
domyślam się nieba
co nad nim

W psim uśmiechu blask kłów
i przemijanie światła
Patrzy na mnie pies umarły
i tak dużo ciszy w nim
jakby nigdy
nic




poniedziałek, 4 kwietnia 2011

non mortis





    Nie, to nie jest testament. Nie wybieram się ku nicości, choć kłótnia, moja z Wiekuistym, trwa.

Przez całe życie jest dla mnie ważna wiara. I nie dotyczy religii. Kiedy byłem dzieciakiem było oczywiste, że w naszym domu mieszka Bóg. Wiara była tak naturalna jak uśmiech mamy podającej kromkę chleba do śniadania. Potem było różnie. Coraz mniej sytuacji i moich myśli z nimi związanych było mi zrozumiałe.

Tak jak czasem nie było chleba na śniadanie, tak coraz mniej w moim świecie było Boga. Życie ale i ludzie w nim mają wielki wpływ na to, jak kształtuje się człowiecza egzystencja. To, co określamy zbiorem przypadków, z którymi musimy się mierzyć jest na równi ważne jak decyzje, efekt woli.

Wiele razy w swoich dniach i nocach odchodziłem od wiary. Wiele razy ubliżałem jej w niepohamowanej złości. A jednak wracałem. Z perspektywy, która była i jest mi dana myślę sobie, że w każdym człowieku jest naturalna potrzeba wiary. I chyba nie ma takiej mocy żeby zniszczyć ją zupełnie. Człowiek, przynajmniej taki jakiego znam, niezależnie jak los go wiedzie przez czas i jak sam próbuje stawiać kroki jest zawsze jednym, tym samym, niepowtarzalnym. Może na podobieństwo, jak jeden jest Bóg.

W człowieczeństwie wiara jest tak naturalna jak potrzeba oddechu, picia, snu. Ci zaś, którzy zaprzeczają duchowości człowieka są miałkiego niskiego intelektu i obarczeni są tchórzostwem. Tchórz zawsze ucieka. Gdziekolwiek, przed życiem i jego treścią. Tworzy kuriozalne formy w których jest pustka.

Tak, ja także bywałem tchórzem. Póki. Nie wiem jak to nazwać, może do czasu, kiedy przestraszyłem się własnej głupoty. Póki nie przeraziłem się jej.

Teraz myślę, że jest tak: On, Bóg Stwórca tej enklawy życia w martwym świecie nie jest Dobry, nie jest Zły. Jest Sprawiedliwy. Nauka o dobru nie rozważa jego konieczności, a tylko to by nie czynić zła bez potrzeby, w niezbywalnej trosce o swoja egzystencję bo jest dana, i w trosce o ten sam przywilej bliskich.

sobota, 2 kwietnia 2011

zanim z wygładzoną twarzą






Pod łukiem źrenic
w zaprzestrzeni
punkty żaru

Wokół nich woń spalenizny
przemiany coraz szybszej
Są jak drzewa trawione
skrytym pożarem
podziemnym

Ich ręce gorące
jakby rwali się do czynu
witają się pośpiesznie
żywi do zenitu




dziurawe prezerwatywy



Skrzaty szeleszczą mi gdzieś tam za łóżkiem. Widziałem we śnie jak układają się do snu i pomrukują - Wy ludzie jesteście nieznośnymi pesymistami. Skrzaty wierzą, że będzie dobrze. I w ogóle wierzą.