Czarek Samuel K.

czwartek, 30 czerwca 2011

wiersz o rozpadających się chwilach







Twój błogosławiony dom i błogosławiona rodzina
od rana odmieniają się
przez zjawiska przyszłych odpadów
tu rośnie brzęk kubków
ówdzie kopiec skorup
cały w stuleciach

Niedawno zmarły ojciec
ciągle stoi oparty w drzwiach
ale niszczycielska pamięć
już zaczęła go toczyć

Odwiedzają cię przyjaciele
głoszą wartościujące sądy
ale sami
szybciej od wypowiadanych zdań
tracą swoja identyfikację
mówią że chuchają
a to ziemia powraca do swoich spraw intymnych
bo ziemia to zawsze ostatni edytor
punktów krańcowych

Także nowe chwile
które rozpadają się w rękach
nie są rzetelniejsze od walących się ruin



środa, 29 czerwca 2011

dziurawe prezerwatywy




Skrzaty poszły gdzieś, może na spacer. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo gdzie; gdzieś między wczoraj, a dzisiaj. Za łóżkiem zostawiły tylko papierki po gumie do żucia i muchy z powyrywanymi skrzydełkami.
Nie wiadomo czy wrócą, a jeśli – kiedy. Nie wiadomo nawet, czy jeszcze w nas wierzą, czy może tylko zdaje się nam, że jesteśmy, a tak naprawdę już nas nie ma.



wtorek, 28 czerwca 2011

Hieronim Korcz







    Był letni poranek, słoneczny, piękny, rześki. Powietrze po deszczu jak kryształ, niemal dzwoniło przy dotknięciu. Hieronim Korcz zdecydował iść do pracy pieszo, wyszedł z domu pół godziny wcześniej, jakby wewnętrznie promienny.
    Na rogu osiedlowej uliczki z ulica Główną zawadził o wystająca płytkę chodnikowa i huknął kolanami i dłońmi o beton. Zaklął szpetnie, podniósł się i otrzepał ręce, jedną dłoń miał troszkę zadrapaną. Potem otrzepał spodnie na kolanach; na prawym były lekko rozdarte. Podwinął nogawkę, z kolana sączyła się krew, w ogóle bolało jak diabli.
    Wtedy podeszła do niego. Była tłusta, miała brzydka twarz, zbyt obcisły beżowy kostium i brzydki beżowy toczek. Pachniała kwiatowym mydłem.
-   Może potrzebuje pan pomocy? - Zapytała z troską
    Nie czekając na odpowiedź, wyjęła z torebki chusteczkę rozpakowała ją, przykucnęła i przetarła prawe, pulsujące bólem kolano Hieronima Korcza. Zapiekło go tak, że kiedy rozpierzchły mu się mroczki w oczach, zdołał tylko wycharczeć:
-   Proszę to zostawić. Natychmiast.
    Tymczasem kobieta dopytywała Hieronima Korcza, czy zdoła iść o własnych siłach i czy aby nie trzeba wezwać karetki ratunkowej, i w ogóle jak może mu pomóc? Potem znów przykucnęła – krew nadal się sączyła – zaczęła rozpakowywać kolejna chusteczkę nasączona jakimś paskudztwem. Hieronim Korcz ryknął:
-   Zostaw to! Precz! Precz! - Kobieta odskoczyła, przekrzywił się jej toczek. Oglądając się lękliwie,  szparko potruchtała do auta i odjechała.
    Hieronim Korcz opuścił nogawkę i powoli pokuśtykał z powrotem do domu klnąc i złorzecząc całą drogę. Klął swój los w którym jakby więcej pecha niż szczęścia i nawet samarytanki są brzydkie, grube i okrutne. Życzył tłustej kobiecie, żeby rozwaliła auto na najbliższym skrzyżowaniu i połamała nogi, a brukarzowi, który układał chodnik długiego umierania w męczarniach. I piekła, jeżeli jest.
    W domu sycząc jak wąż przemył kolano i dłoń woda utlenioną, zakleił plastrem, potem zadzwonił do pracy, że bierze wolne. Nieco uspokojony zrobił sobie herbatę i usiadł z nią wygodnie w fotelu; jak na jeden dzień był syty wrażeń.
    Przypominał sobie szczenięce lata i rozbite kolana. Ręce matki zawsze przynosiły spokój i ulgę. Hieronimowi Korczowi zrobiło się rzewnie, tkliwie i sennie.




niedziela, 26 czerwca 2011

wiersz o kimś innym








Przemijanie jest matką potoczną
dymu z ogniska

Z każdego wczorajszego dnia
wydobywają się głosy
niby znajome
ale niekoniecznie towarzyszące
personalnym związkom
często w miejscu gdzie powinna być twarz
widnieje wątpliwy fakt
i nie wysłany e-mail uderza o rysy kobiet
nie przypomnianych sobie w porę

Zawsze
cokolwiek bądź się dzieje
w jakiejkolwiek dacie
w pryzmach dni giną ślady powtarzane
od początku świata
walczący pną się zboczem
i niezauważalnie
murszeją porastają mądrością kamieni
a tragedie
nawet te z zeszłego tygodnia
zwijają się niemal natychmiast w kupki
na liściach pierzastych nieprzebytych paproci

O tej samej godzinie
także i ja wydałem się sobie
kimś innym
kimś przemyślanym na nowo
i od nowa zmistyfikowanym







sobota, 25 czerwca 2011

dziurawe prezerwatywy



Skrzaty odnalazły za łóżkiem Źródło Wszelkiej Mądrości. Rozlane piwo śmierdziało, skrzaty chłeptały, bekały, pierdziały i wiedziały już wszystko o wszystkim. Potem szczęśliwe tańczyły, póki nie padły w rzygowiny rzygając.



piątek, 24 czerwca 2011

Hieronim Korcz






    Hieronim Korcz spojrzał w lustro i natychmiast zasłonił oczy ręcznikiem. Potem odwrócił się powoli, odłożył ręcznik, przeczesał włosy palcami i na paluszkach, cichaczem wyszedł z łazienki. Żeby nie budzić złego, tego w lustrze. Nawet zamykając drzwi czynił to delikatnie, milimetr za milimetrem, byle by tylko nie trzasnęły.
    Poszedł do kuchni i stanął przy oknie pochylony, poszarzały. Patrzył na ludzi spieszących ulicą tu i tam. Wypił kilka łyków chłodnej wody, to troszkę pomogło.
    Nagle Hieronim Korcz przypomniał sobie wiadomość, która onegdaj obiła mu się o mózg. - Gdzieś przeprowadzano przeszczepy twarzy. Ta myśl zapaliła iskry w jego zgasłych oczach.
Poczłapał chyżo do biurka, otworzył laptopa i oczywiście wprzódy sprawdził stan konta oraz hipoteki. Zarówno jedno jak i drugie było czyste.
    Zadowolony Hieronim Korcz rozpoczął poszukiwania kliniki.



wtorek, 21 czerwca 2011

wiersz o księżycu








Idziemy w ciszę
siedmioramienny świecznik 
obraz na ścianie
kilka drobiazgów przed pękniętym lustrem
fotel na biegunach

I ptak nieznany
śpiewem wysokim budzący co rano

Na nic nie liczyć
stać o własnych siłach
i tak
oczy najwcześniej dopadną celu

Martwi cię księżyc
co wplótł się we włosy
a to towarzysz drogi
odkąd już razem
po niebach chodzicie




poniedziałek, 20 czerwca 2011

wiersz o dziecku









Kiedy
zakwitną moje grusze
kiedy
piechur niepoprawny
wejdzie na równinę
na której nawet pomyśleć się nie da
żaden bój
a dziecka brązowe oczy
będą jedynym cieniem
i moje dla niego lato
w którym można zaginąć
zielono







Russian Circles - Micah

niedziela, 19 czerwca 2011

wiersz o wróblu








W moją konstelację miasta

sfrunął wróbel
tłusty
bogato upierzony na podbrzuszu
te ptaki
zawsze wybierają najprostszą linię
między ciepłym zaułkiem
a żerem

Pomyślałem
chyba nie jest z tym miastem tak źle
skoro żyją tu wróble
i tyją










sobota, 18 czerwca 2011

wiersz o niebie








Przed wschodem słońca

nad nami
jasna kopuła nieba
to tam
rozsiadły się wyspy szczęśliwe
i świat rozległy
z muzyką sfer
siadamy do łodzi
słońce
wyznacza kurs

Od kiedy
i w jaki czas
przetaczamy się
z kształtu w kształt
wiecznie ci sami
w ciągle nowej
szczelinie światła





piątek, 17 czerwca 2011

wiersz o aniele







Raz mnie napotkał pewien anioł

może to we śnie było - nie wiem
który wśród ludzi służbę kończąc
zostawił przepis na przetrwanie

Wtedy tu zostaniesz
pośród betonu cegły tynku
na sprzętach odciśniesz swoje palce
kiedy zobaczysz że twój wiatr cichnie
powiesz spokojnie i bez żalu -
gdyby mi dano żyć raz drugi
żyłbym jak żyłem

Anioł odleciał 
płasko łamiąc linię strzelistą 
więc nie stałem
jako apostoł patrząc w niebo
ale przed siebie - nad ogrodem

I anioł mi się zmienił w ptaka





czwartek, 16 czerwca 2011

wiersz o skrzydłach




Ptak dzienny
nocą tracę wzrok i skrzydła

O moja wymodlona
przed tobą klękam
osłoń mnie
jeśli możesz
przed zjawami nocy
a gdy nastanie pora
przejścia w ciemność
niech będzie w południe
na łące
kiedy dojrzewa zboże i takie tam
przefrunę
w urojonej aureoli
do tej łąki innej -

- Bądź wtedy przy mnie





środa, 15 czerwca 2011

wiersz o równinie




O rozżalona
rozpachniona wrzosem
niosąca nad podziw
bliską i jakże
niemożliwą miłość

Spoglądam na twoją łąkę
spokojnie i czule
wkładam ręce do jeziora
i ubywa świata

Więc płynąć -
drżą powieki nad rozgrzaną łąką
ty w dłoni kwiat stokrotki
ja trzymam kaczeńce
nie mogąc piękna wchłonąć
zrywamy je tylko
by na równinie wodą
mogły płynąć






wtorek, 14 czerwca 2011

Niczego nie można zapomnieć








Znów obsiadły cie wspomnienia
od włosów po stopy
siadły na nerwach na każdym palcu

Kruki
na drutach

Spędzałem je
i nawet wierzyłem
że odleciały
w sny które się nie śnią

Niczego nie można zapomnieć

Tylko mały motyl
zawisa nad kwiatem
wchłania niepojętą historię





poniedziałek, 13 czerwca 2011

wiersz o zapachu








powiedz
co w tym jest -
przywołane -
wyrośnie
wypalone -
pozbawione nadziei -
a tu w sadach
kwitną
kwitną jabłonie
dziewczęta się stroją nad wodą
wszędzie
pachną owoce
pachnie rozkoszą





piątek, 10 czerwca 2011

modlitwa





W środku nocy
jeszcze w blaski dnia ubrany
śnisz dzisiejszość
a że sen to
więc ją widzisz czubkami palców
kształt rozpływa się
i ginie

W środku nocy
tyle w tobie wiary
ile zdołasz nie ubrany schować w dłonie
snu mojego
co przy twoim
jaśniej śni się

Rankiem chcesz odgadnąć przyszłość
z moich dłoni
kładziesz sobie je na oczach
badasz linie
Panie






czwartek, 9 czerwca 2011

wiersz o trawie








Bardzo wielu jest ślepców na świecie
powiadam wam

Oślepli wychodzą z łona
i po omacku ćwiczą dotyk
oswajają martwe przedmioty żeby żyły z nimi
i posłuszne były ich zamysłom

Posiadają wygodne miejsca
na swoje okrągłe ciała
mają także gotówkę na kartach kredytowych
auta w leasingu
wypasione żony
w ogóle bardzo dużo w nich kolekcjonerstwa
powiadam wam

Dzień i noc do utraty tchu zbierają
Nie wiedzą ślepi
że trawa jest naprawdę zielona jak banknot






środa, 8 czerwca 2011

urodziny




Właśnie minęło pół wieku i jeden rok mojej obecności pośród płonących drzew i martwych dusz. Nie wygląda to korzystnie. Jutro będzie pół wieku jeden rok i jeden dzień, to już lepiej. Taki moment skłania by niczego nie zaczynać i niczego nie kończyć, wprowadza ład.
Żeby nie robić zbędnego zamieszania postanowiłem, celem wyeliminowania głupich pomysłów, kontynuować pisanie bloga, póki się da. Rzecz niezbyt ważna i nieszkodliwa, a zapełnia moją metafizyczną potrzebę bilansu i trwania. Dla dopełnienia formalności, złożę sobie życzenia.

Spokoju sobie życzę, by trwał przez wszystkie dni. I żadnych niespodzianek. Poza miłymi.


A teraz niech się dzieje wola boża i gwizdek.