Czarek Samuel K.

wtorek, 22 czerwca 2010

wiersz o świcie







Przechodziłem przez bramę koło domu
światło i mrok ułożone w drogowskaz
kilka kroków do chłodu kilka chwil
i rozdzielę noc ścianą drzwi na części jak ciało człowieka


W kieszeniach spodni i marynarki w butach
lepka krew i gorący odór trzewi
W łazience parujące miotane skurczami serce
Kładę się spać nie umyty kleisty
sen niczym strzęp Leonidasa wbija się paznokciami
w rany nocy nie ma dla mnie nawet chwili


Wstaję cały w smrodzie i ochłapach wnętrzności
wychodzę na miasto mruczące jak senna dziewczyna
idę przez Jasne Błonia a potem Jagiellońską
zbieram puste butelki po piwie i niedopałki
Będę miał rano na chleb


Noc zraniona przeze mnie wybacza mi
jakby nic nie zaszło
Dzień wstaje pokrwawiony
natychmiast rozjechany przez słońce tramwaje i orły na niebie
Sprzedam butelki kupię chleb i kostkę smalcu
mam w domu cebulę będzie dobrze




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz