Czarek Samuel K.

niedziela, 17 października 2010

wiersz o porannym spacerze







Zanim dzień stanie się nieznośny
zanim tęcza mnie uwiedzie bielą
idę posłuchać jak mruczy miasto
o czym szepcą do siebie chodziarze
i o czym do siebie nie szepcą
idę poczuć na skórze zaśpiew
ulic parków i pubów z piwem i śmiechu
plotącego warkoczyki na karku brzasku
tam idę gdzie jestem
oddycham bruzdami wyżłobionymi stopami w chodnikach
i ścianami na których matowieją ślady
po rękach i paznokciach

Ku chmurom porywają mnie październikowe krople z nieba
i z nimi
spadam na skrzydła liści na
sierść przemykających chyłkiem kotów
na powieki domów
dygocących od jesiennych razów
od ciosów ślepych i zimnych

Zanim dzień stanie się nieznośny
zanim wyschnie muzyka w studni poranka
wypijam kawę
i idę na brzeg czasu posłuchać jak szemrze płynąc
rzeką ku oceanom
jeszcze nie zasypanych kotwicami
dotykam w nim żagli i napełniam je ciepłym oddechem
niech popłyną w nieznane
słychać smutne pieśni żeglarzy
i radosny gwar w portach już słychać
zanim dzień stanie się nieznośny
wewnątrz mnie serce uderza
rani spokój krwi
roznosi ją po najdalsze dotknięcia
wewnątrz mnie krew oddycha
coraz szybciej i łapczywiej
po utratę tchu




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz