Hieronim Korcz miał pewien problem z landrynkami. Z takimi normalnymi owocowymi landrynkami. W zasadzie to nie miał problemu o ile nie zauważać cienia, którym się kładły, landrynki. Otóż lubił je pasjami, ponieważ jednak borykał się z cukrzycą w zasadzie były mu one zabronione. Dlatego trzymał je z zamkniętym pudełku i zawsze podjadał najpierw te żółte – lekko kwaśne, potem zielone, następnie pomarańczowe, fioletowe a czerwone – te najsłodsze - na końcu kiedy już nie miał żadnego wyboru. Białe wyrzucał do kosza z pewną dumą.
Zawsze też zjadał jedną landrynkę. Drugą ewentualnie dyskretnie i w pośpiechu wychodząc z domu, gdy cofał się po nieopatrznie pozostawione klucze do auta. Działo się to tak szybko, że się w zasadzie nie liczyło.
Owszem, Hieronim Korcz dostrzegał swoisty relatywizm w swoim postępowaniu, kładł się on cieniem, musiał to przyznać, jednak w końcu od jednej landrynki jeszcze nikt nie umarł. Poza tym uwielbiał swoją pogodę ducha a bez owocowych landrynek w jej miejsce stawały chmury ciemne jak zakrzepły ołów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz