Hieronim Korcz jak
zwykle wstał o szóstej rano. Nie potrzebował budzika, po prostu
wstał jak to robił całe życie. Wziął niespiesznie prysznic,
przystrzygł starannie brodę ubrał się i założył krawat. Miał
tradycyjnie kłopot z jego wyborem, ale mrucząc pod nosem i
marszcząc się wreszcie zdecydował. Przyszedł czas na
najprzyjemniejsza część poranka.
Przyniósł do
kuchni laptop, z pewną niechęcią, acz rzetelnie wybrał proszki do
połknięcia rankiem, zaparzył sobie kawę, zrobił grzankę z dżemem
pomarańczowym i usiadł przy stole w kuchni. Popijając delikatną
gorycz kawy przeglądał wiadomości, zaczynając jak zawsze od CNN.
Potem przejrzał yahoo i onet, a kiedy kawa się skończyła, był to
znak, że pora iść do pracy.
Hieronim Korcz
posprzątał filiżankę i talerzyki, zamknął laptopa, po czym
poszedł do pokoju. W tym miejscu jego rzeczywistość zacinała się
jak stara porysowana płyta. Zakręcił się bezradnie parę razy w
kółko, wreszcie usiadł w ulubionym fotelu, wybrał jakiś punkt na
ścianie i wpatrzył się w niego, zawzięcie i z pasją, nieustępliwie. Kiedy minął
czas, kiedy jego smutek ułożył się cicho na podłodze i w
drzwiach, wstał ociężale, przebrał się w T-shirt i krótkie
spodnie, poczłapał do kuchni, zaparzył herbatę i włączył
radio. Tak jak wczoraj i przedwczoraj, i w ogóle, musiał jakoś
przecisnąć się, najlepiej niezauważalnie, przez pustkę tego dnia
do wieczora, kiedy położy się wreszcie spać, przestanie myśleć
i zacznie śnić, bo tylko sny w jego życiu były podobne do życia.
Cały czas miał
przeczucie, krążące dreszczami po ciele, nadchodzącego wrogiego
ataku, który niechybnie nastąpi, nieubłaganie, ale nie wiadomo
kiedy, w jakim momencie którego dnia. Te dreszcze, to był strach, bo Hieronim Korcz czekał na śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz