Niedzielne przedpołudnie, Hieronim Korcz obudził się. Nie było nic niezwykłego w tym, że się obudził, i że niebawem zaczął żałować swojej decyzji, o obudzeniu; przybliżając się zaś nieco do prawdy trzeba by rzec, że było to notoryczne, to - że żałował. I w ogóle.
Tym razem powodem żalu był dramatyczny fakt, że Hieronim Korcz nie pamiętał swojego snu a przecież miał dojmujące uczucie, że sen był, że był piękny. Poczuł się przybity i opuszczony, wręcz zdruzgotany i bardzo zniechęcony do siebie.
W nie najciekawszym życiu Hieronima Korcza chwile między przebudzeniem a desperackim rzuceniem się pod koła dnia były jednymi z najpiękniejszych i najprzyjemniejszych. Podobnej euforii dostarczało mu może jeszcze zdawkowe - dzień dobry Hieronimie – czasem rzucone w pracy przez szefa ale chyba nic więcej. Spacerował wtedy między snem a jawą po słonecznych ogrodach pełnych rozmarzonych marzeń... Tak, to był raj.
Hieronim Korcz orzekł, że taka przewina wymaga kary, i że karę sobie wymierzy. Zdecydował odtąd więcej nie śnić i nigdy już nie ulegać marzeniom pod rygorem chronicznego zakazu owsianki i grzanek z dżemem pomarańczowym. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz