Hieronim Korcz
stał w zachodniej części ogrodu i uśmiechając się z aprobatą,
patrzył na maleńki klon, drzewko, które posadził tu w maju.
Zrazu była to
samosiewka, Hieronim Korcz zupełnie przypadkiem zlokalizował ją w
narożniku ogrodowego płotu i po pewnym czasie koniecznym na
przemyślenia, postanowił przenieść klonik w bardziej dogodne dla
niego miejsce. Jednak, jako że nie znał się zupełnie na
przesadzaniu drzewek, o mało klonu nie zabił. Wyrwał go po prostu
z ziemi z korzonkami i posadził w miejsce, które uznał za
stosowne, w zachodniej części ogrodu, do wykopanego uprzednio
dołka. Potem podlał drzewko.
Klon zwiądł,
potem większa część listków na nim uschła zupełnie. Kiedy
Hieronim Korcz to zobaczył, ogarnął go na jakiś czas głęboki
smutek; bo w końcu nie co dzień morduje się małe klony. Jakaż więc była jego
radość, kiedy zobaczył, że drzewko jednak przeżyło! Zaczęło
nawet wypuszczać nowe listki. Rzeczywistość wróciła na właściwe
tory, jego sumienie też.
Okazało się
wszak niebawem, że był to dopiero początek walki klonu z
Hieronimem Korczem o życie. W czerwcu ktoś lub coś, być może on
sam, Hieronim Korcz, w czasie nocnego spaceru po ogrodzie, zdeptał
małe drzewko. Z klonu wysokości 1,2 m został nagi patyczek
sterczący z ziemi na 20 cm. Tym razem smutno nie mu było, uznał,
że jego pokłady współodczuwania powiązane z klonem wyczerpały
się były wcześniej.
Całkiem niedawno,
parę dni temu Hieronim Korcz doświadczył w ogrodzie obecności
cudu. Poszedł uprzątnąć patyczek po klonie, a kiedy dotarł na
miejsce, zdumiony zobaczył, że z patyczka wyrosły liście!
Hieronim Korcz z
dumą i radością patrzył na waleczne drzewko, rosło w nim serce i
waliło euforycznie. Był pewien, że teraz klon przetrwa już
wszystko. Jego optymizm sięgnął nawet wizji stolika do szachów, a
może jeszcze stolika do brydża, zrobionego z jasnego, o aksamitnym połysku drewna klonowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz