Przenoszę kontur drogi
na szorstkość stóp
odchodzę
w nadbiegającą
perspektywę światła
w zaciszu rąk
trzymam osowiałego Boga
Światło kruszeje i wiatr zatrzymany
cisza nabrzmiewa grząska
podchodzisz nagle
uderzasz w pnie
drzew -
przecież rosną
Bezsilny w tym swoim świecie
sam pragniesz
stanąć -
jak w modlitwie
przed słowem a nie przed pieśnią
przed bogiem – nie przed tłumem
przed słowem a nie przed pieśnią
przed bogiem – nie przed tłumem
przecież wierzysz
Czasem Twoje opowieści pękają
pękają dłonie
pękają dłonie
gdybyś przyszedł
później
usłyszałbyś
wysoki płacz
i cichy szelest
łez
ale i tak wolałbyś zapisać ten swój wiersz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz