Nie mogę
a próbuję na
jawie i w snach -
trzęsę
chwiejnymi drzewami pamięci
scalam w coraz
inne wzory mozaik
fragmenty pejzaży
wyzbytych
soczystości
pierwotnych kolorów -
przejść do tego
domu za kolczastym rysunkiem granic
gdzie matka
jeszcze żywa
między porannym
popiołem a wieczornym ogniem
zasnuwa się dymem
Do siebie
rozszczepionego w wielu czasach wrócić
dać chłopcu znad
rzeki żyłkę z kołowrotkiem
na udany połów
usunąć mu sprzed
oczu plamy krwi człowieczej
uciszyć sny co
często wybuchały krzykiem
Tak daleko do wysp
koralowych
zatopionych płytko
pod powierzchnią czasu
jakbym szedł a
drogi nie mijał
bo wszystkie ścieżki
zwinięte
na wrzeciona czasu
Odszedłem jak po
psychicznej amputacji nóg
od przyjaznego
nurtu tamtej rzeki
od tego domu
wypatrującego mnie
wszystkimi oknami
naraz
od źródła mojej
Lety czy od źródeł Jordanu
zaczęło się
wygaszanie tlącej pamięci?
Niech będzie
zapomniane
niech nikt tam nie
wchodzi
gdzie trzeba iść
na palcach
i z palcem przy
ustach
gdzie trzeba
zamknąć oczy i zalepić uszy
aby móc się
zobaczyć
móc siebie
usłyszeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz