Czarek Samuel K.

piątek, 27 sierpnia 2010

wiersz o szklanej łące




Jeszcze pachniało snami i kawa stygła
spokojnie pokrywając się szronem
czas sam się odliczał osypując z oczu
drobniutkie szare i migotliwe ziarenka
prosto w nadstawione ręce
i były one jak kotwica odcięta z lecącego balonu

Gdybym chciał opowiedzieć
jak inne są teraz poranki od tych które umarły
które walają się wiotkie po podłodze szklamookie
to nie wiem jak
bo nie mam o czym opowiedzieć

Słyszę echo wywiedzione ze zdarzeń bezgłośnych
z ich nietrwałości która zostaje najtrwalsza
a teraz wołam
to jedynie piórko z gniazda
uwitego wśród gałęzi w moim sercu
jest jedynie cieniem w pamięci
który rozrzedza konsystencję świata

Idziesz czerwcowymi łąkami
potrącasz trawę szklaną od rosy
i trawa delikatnie dźwięczy przez ciebie poruszona
a ja o jedną łąkę dalej błądzę
prowadzony wieżami milczącego powietrza
poza wymiarem poza zasięgiem widzenia
oddycham głębiej niż mogą płuca
biegnę jakbym chciał zdążyć w jednym biegu
we wszystkich kierunkach


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz