Jestem jak drzewo
co samo odziera się z liści
zostają dziury w niebie
spadające w trawę
rdzewiejące jak samobójcze rany
w oczach
pień jak czarny piorun
rozwidlony w chmurach
niewidzialnym czarnym gromem
ukorzeniony w ziemi
drzewo kwitnie w niebie
ziemia zaś rodzi jego owoc
człowiek idzie po niebie
głowę daje ziemi
ludzie go krzyżują do góry nogami
niweczą
Ktoś zawsze za nami
z chmurą wieńców na karku
w niego uderza piorun
i wiatr o tępym ostrzu
wiodą go na powrozach spojrzeń
zawracają wstecz
hamują w odwrotach
Ktoś zawsze przed nami
choćby był już martwy
to wezmą go na ramiona
i będą nieść przed innymi
jak chorągiew
która odsiewa z ostrza wiatru
ziarno kul od plew łusek
Rozwleką mnie po swoich ziemiach
bo każdy chce mieć
coś drugiego
- komin z natury jest dziurawy
żyje tylko wtedy
gdy dym z niego wchodzi w niebo
a umiera
gdy ptaki w nim wiją gniazda
więc łupię szczapy na bierwiona
bo każdy
chce mieć więcej siebie
nawet rozwleczonego po cudzych ziemiach
Jestem skończony w innym człowieku
więc kończą mnie
stateczni w sobie
zadbani w hierarchicznych gestach
zawsze znajdzie się ten
co skróci życie innemu
ludzkim gestem
wklejonym w twarze chodziarzy
dwie równoległe przecinają się jednak
w nieskończoności
Myślę dość często o śmierci
teraz klepię ją po chudym ramieniu
otwarty drzwiami swoich win i kary
na oścież
znów się zamykam uporem
krzyczę na różę wiatrów
odwiany do cna przesiany
i niedoczekanie biorę
za swoja mądrość
a grabarz pyta mnie o zdrowie
odpowiadam twarzą rytą w pniu
że nie da się na mnie wyklepać
kosy widnokręgu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz