Czarek Samuel K.

niedziela, 12 grudnia 2010

Płacz więc wielki mnie napadł






Płacz więc wielki mnie napadł
nie wiadomo z czego
muszę go znieść na stojąco jako to mężczyzna
łzy płyną bez celu
lecz nie bez przyczyny
cele są głupsze od przyczyn
nie ma więc zmartwienia
tak dorastam do płaczu w głąb i wzwyż
napadł mnie płacz wielki
co się z trzewi rwie i z samego dna oczu
niech ja go dopadnę
zaniesiemy się obaj – na skraj
żeby stamtąd ocenić życie siebie warte
warta miłość miłości
a zwycięstwo walki
napadł mnie wielki płacz za gardło znienacka i

Spływają grudki łez
przesypują się przez ręce w ziemię
zdaje się że rozstanie na zawsze nas zwiąże
lecz zdarza się nieczęsto
co zawsze się zdaje
dwie drogi z jednej strony los na długo łączy
ale idąc z przeciwka
są tylko rozstaje

Nieprawdo piękna łaski niepełna
naczynie osobliwego nabożeństwa
udająca siebie
często doskonała
masz najwięcej wiernych
nawiedzeni cię nachodzą
zwiedzeni rozgłaszają odkupieni wielbią
nieprawdziwa ale jednocześnie piękna
gwiazda świecąca chociaż dawno zgasła
czyli coś tu złem
czyli coś prawdą
naczynie osobliwego przeznaczenia
wieżo z alabastru
matko nienaruszona wiedzą
zupełnym przypadkiem rodzisz bękarta
prawdy zbawiającej łotrów

Nie wytrzymałaś ze mną w twardych zębach wiary
i ja nie nadążyłem
za swoim odkupieniem
odeszłaś w mądre winy zostawiając oddech
do którego teraz przykładam
lusterko przeinaczeń
nie wytrzymałaś we mnie
zbyt późno się zrastałem
w kształt koła wirującego w rozpędzie

W gnieździe uwitym z moich rąk
zostawiam słowa w niebogłosie pełne
tłukące krzykiem dachówki niebieskie
w gnieździe bez dna gdzie walą się ściany
rozparte twoim smutkiem
osiadają cicho
kołuję nad nim jak ptak zamknięty swą orbitą
dopóki nie omdleją mi ręce 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz