Czarek Samuel K.

wtorek, 28 czerwca 2011

Hieronim Korcz







    Był letni poranek, słoneczny, piękny, rześki. Powietrze po deszczu jak kryształ, niemal dzwoniło przy dotknięciu. Hieronim Korcz zdecydował iść do pracy pieszo, wyszedł z domu pół godziny wcześniej, jakby wewnętrznie promienny.
    Na rogu osiedlowej uliczki z ulica Główną zawadził o wystająca płytkę chodnikowa i huknął kolanami i dłońmi o beton. Zaklął szpetnie, podniósł się i otrzepał ręce, jedną dłoń miał troszkę zadrapaną. Potem otrzepał spodnie na kolanach; na prawym były lekko rozdarte. Podwinął nogawkę, z kolana sączyła się krew, w ogóle bolało jak diabli.
    Wtedy podeszła do niego. Była tłusta, miała brzydka twarz, zbyt obcisły beżowy kostium i brzydki beżowy toczek. Pachniała kwiatowym mydłem.
-   Może potrzebuje pan pomocy? - Zapytała z troską
    Nie czekając na odpowiedź, wyjęła z torebki chusteczkę rozpakowała ją, przykucnęła i przetarła prawe, pulsujące bólem kolano Hieronima Korcza. Zapiekło go tak, że kiedy rozpierzchły mu się mroczki w oczach, zdołał tylko wycharczeć:
-   Proszę to zostawić. Natychmiast.
    Tymczasem kobieta dopytywała Hieronima Korcza, czy zdoła iść o własnych siłach i czy aby nie trzeba wezwać karetki ratunkowej, i w ogóle jak może mu pomóc? Potem znów przykucnęła – krew nadal się sączyła – zaczęła rozpakowywać kolejna chusteczkę nasączona jakimś paskudztwem. Hieronim Korcz ryknął:
-   Zostaw to! Precz! Precz! - Kobieta odskoczyła, przekrzywił się jej toczek. Oglądając się lękliwie,  szparko potruchtała do auta i odjechała.
    Hieronim Korcz opuścił nogawkę i powoli pokuśtykał z powrotem do domu klnąc i złorzecząc całą drogę. Klął swój los w którym jakby więcej pecha niż szczęścia i nawet samarytanki są brzydkie, grube i okrutne. Życzył tłustej kobiecie, żeby rozwaliła auto na najbliższym skrzyżowaniu i połamała nogi, a brukarzowi, który układał chodnik długiego umierania w męczarniach. I piekła, jeżeli jest.
    W domu sycząc jak wąż przemył kolano i dłoń woda utlenioną, zakleił plastrem, potem zadzwonił do pracy, że bierze wolne. Nieco uspokojony zrobił sobie herbatę i usiadł z nią wygodnie w fotelu; jak na jeden dzień był syty wrażeń.
    Przypominał sobie szczenięce lata i rozbite kolana. Ręce matki zawsze przynosiły spokój i ulgę. Hieronimowi Korczowi zrobiło się rzewnie, tkliwie i sennie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz