Przedzieleni
własnym obszarem
identyfikujemy się
oddzielnie
Oglądamy ciało prześwietlone
oddech już się
zabliźnił
uchodziło słońce
wokół stygł
krajobraz
Béla
Bartók kwartetem ptaki w powietrze wabił
wielki
festyn huczy nad nami
tyle
salw złotych strzelają mlecze
fioletowe
echa powtarzają łąki
Nocą
w jasnych wodach miłość śpiewa
ptak
cudzoziemski
śmierć
– to jest w innych barwach tęcza
Istniejemy
przez słońce deszcz gwałtowniej spada
przez słońce deszcz gwałtowniej spada
nas
niewidocznych w tęczy
łączą obce strony nieboskłonu
Śmierć
– to mielerz w którym wiatr
wypala się na węgiel
wypala się na węgiel
Jesteśmy
płomieniem czekania
zadeptanym
kiedy narastają kroki
Kiedy
z piersi zeskakuje oddech
już
popiołem myśl codzienna nas przewierca
Jesteśmy
niezależnie od utartych dróg
brzydoty
zaczajonego
bronchitu
zawieszeni
między pozorem obecności
a
kończącym się ziarnem nieustannej nocy
Ziarnem
początku
zasianym we własne ciało
zasianym we własne ciało
Być
może ty i ja jesteśmy pijanym witrażem
w
ołowianych polach
odławiamy
przydzielone uncje światła
pomiędzy
posadzką a niebem
Niekiedy
cień pochyłego drzewa staje za oknem
daleki
ptak w nim grzęźnie
Witamy
świtu barwne toasty
zatrzymujemy
kwitnące materace
nim
ranek je zatrze
nim
wybije ostatnia kropla potu
Pająk
rozwiesił nici błękitne
kran
torturuje ciszę
ważność
traci przedwczorajsza radość
Dnia
nie narodzonego aforyzm
stanie
w drzwiach
ale nie otworzy układu zamkniętego
Papercut - A Dream
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz