Zapadł się Hieronim Korcz.
Zapadł się w swoje myśli jak do studni, a w niej dudniła zwielokrotniona echem ich nawałnica ogłuszając go jak pluskwę przygniecioną pacnięciem
Boga do własnej dupy. Tak właśnie było. Powodem tego zapadłego
rozpacnięcia się Hieronima było może nie nagłe, ale narastające
przekonanie o swoim nieprzystosowaniu, ogólnym i szczegółowym.
Otóż Hieronim Korcz doszedł był
przed zapadnięciem się w bezdenność do
przeświadczenia, że jest źle. Jesienią było mu za jesiennie,
zimą za mokro i za zimno, wiosną za mało wiosennie i za szaro,
latem za słonecznie, w tłumie za tłoczno, w lesie za gęsto, na
łące zbyt bzycząco, w łóżku nie z tą, albo nie na tym boku, w
pracy to już w ogóle szkoda gadać, na widoku wstydliwie, w ukryciu
depresyjnie, na ziemi za gruntownie, przez powietrza spadał jak kamień, a w wodzie tonął. Wieczorem za
blisko świtu a w południe był już zmęczony i oczekujący
świętego spokoju w pozycji horyzontalnej. Itd. Nie, nie itd. Do tego mgła, kapuśniaczek, chłód, noc po południu, Kaczyński i hołota rządząca krajem, a w zasadzie beznadziejnie haratająca gałę. Teraz itd. Wojny, pożary, powodzie, trzęsienia ziemi i głupia Anka. Itd.
Hieronim Korcz westchnął: - Uch.
Dopił wystygłą zmętniałą herbatę, wstał i poczłapał do
kuchni kroić chleb do kolacji, na którą miał niedojedzony wczoraj
kawałek pieczonej jagnięciny, z lodówki, zimny i jakby oślizły
tym lodówkowym zapachem. Chleb się kruszył. Wtedy postanowił. Postanowił twardo
bezkompromisowo i nieodwołalnie przemyśleć kwestię rzeczywistości
alternatywnych, bo ta w której był zupełnie do niczego się nie nadawała, a
on nie nadawał się do niej. Postanowił. Mimo szczerej odrazy do
tych swoich zwanych procesów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz