Oto słychać jeszcze dalekie kroki
tajemniczych postaci
a Mistrz i Wielki Pustelnik unosząc
się jak duch
nad światem martwej materii
dokonuje przeglądu mieszkania
i szybuje nad przedmiotami
wbijając wzrok w formy
które nie mogą znaleźć swojego
przeznaczenia.
Niejasny cień Mistrza
z coraz to innego kąta wygląda
w ogromny popłoch inne cienie
wprawiając
i padają na podłogę wypełzają spod
szafy
kryją się w dziurkach od kluczy.
A wątlutki ostatni cień świecy
czmychnął aż pod sufit
i przerażony wysokością
z jękiem spadł wprost na nogę
Mistrza.
I wówczas twarz Wielkiego Pustelnika
jakby się rozjaśniła
to przez powietrze przemknął
pulsujący sygnał piekieł
rysując czoło Mistrza radosnymi
kreskami.
Wielki Pustelnik nachylił się nad
otchłanią
własnej świadomości rojącą się od
świateł płonących oczu
zagadkowych postaci nieśmiertelnych
idei
i gwiazd spadających w przepaść.
I wtedy uświadomił sobie straszną
zdradę Nocy
dostrzegł w kilku obrazach puste
oczodoły ludzi
których stworzył żeby widzieli
i dostrzegł jakby początek
nieograniczonego spisku Historii.
Im bardziej nachylał się nad
głębinami
własnej świadomości
tym coraz ciemniejsze stawały się
widoki
odsłonięte przez świt.
Oto poczuł jakby przed sekundą
przesunął się przez pokój człowiek
z kosą na ramieniu
i w niewytłumaczalnym lęku
odszedł
kosę wieszając na drzwiach.
I uśmiechnął się krzywo Mistrz
widząc w tym jasny znak tajnych
związków
przeszłości ze współczesnością.
I ledwie pomyślał o tym
jak z jednej ciemności
inna się ciemność wyłania
i jak jedno światło inne światło ku
ludziom wysyła
i jak ten co się oddala zbliża się
ostro do naszej pamięci
i jak ten co przybywa wciąż
przybywając odchodzi już od nas
i jak ten co smutek nam niósł
w radość nasz smutek przemienia.
Ledwie pomyślał to Mistrz, Pustelnik
Wielki
a nowa forma w oczach Mistrza rysunek
swój znalazła
i ta już forma inne formy niosła.
Nie miał wytłumaczenia dla sierpa
co wisiał na ścianie
jeszcze jakby drżący jakby czyjaś
ręka dopiero co
oderwała się od niego
a przecież nikt stóp w tym pokoju od
rana postawić nie mógł.
Do kogo należał ten bot ten drewniak
niderlandzki
przez jakie krainy przedostał się
człowiek
i dlaczego mu sił zabrakło
że zatrzymał się tutaj.
Zdumione postacie z kartek
jak zaczarowane
odmienne życie niż wczoraj już
tchnęły w martwe porzedmioty.
Don Kichot zawisł nad swoim sługą
jak jastrząb nad myszą
i najdziwniejsze że głowa jastrzębia
do jastrzębia wróciła
a do głowy sowy wróciła sowa.
To tu to tam jednak czegoś wciąż
brakowało
tam pióra w skrzydle ptaka
tam oka w głowie osła
nadziei w twarzy Żyda
tutaj czyjeś niedawne echo w pobliżu
się błąkało.
I wiedział to Mistrz
i rzeczy wiedzę swoją miały o
świecie
i wiedziały że świat
inne kształty dla innych oczu
przybiera.
A mimo to
i Mistrz i rzeczy
jakby niepewne były tego co się w
nocy zdarzyło
i teraz rzeczy
jakby się skradały ku sobie śląc
wieści mgliste
o tym co na powierzchni świata a co
głębiej się ukrywa.
Nie, to niemożliwe, żeby to, co
oczywiste, w symbole jak w ciążę urojoną zajść mogło, pomyślał
Mistrz i kiwnął ręką. Ale mieszkanie trwało nieporuszone.
Mistrz, Pustelnik Wielki mrugnął do Otchłani, ale za wcześnie
było i szatan w niczym pomóc nie mógł.
Ten Dom to obłąkanie, pomyślał po
raz któryś Wielki Pustelnik i rozprostował kartkę. I wtedy gdy
podniósł oczy, ze zdziwieniem stwierdził, że został osaczony
przez duchy Historii, przez sny przeszłości, i przez światy
Umarłych.
Z głębi Ziemi czyjeś głosy
przeniknąć chciały. Jakby to, co było pod podłogą, kryło inne
tajemnice niż tajemnice gleby, i jakby to, co nad sufitem się
wzniosło, inne jeszcze poddasza miało.
A ulice odsłoniły swoja nagość
wyciągając długie stopy na północ
i rozkładając ręce jakby mimowoli.
Zgarbił się stary park w pobliżu
i niewyraźnie mrugało bajorko pod
mostem
a łono rzeki falowało wydając ciche
pomrukiwania
tylko parkowa alejka wykręcała się
przed wszystkim
i tak ginąc do końca
w białym gardle miasta.
I zdawało się że nie ma żadnego
związku między domem
co stał w centrum samotności
a okolicznym miastem
wiszącym nieruchomo nad dachem.
A jednak naładowana elektrycznością
przestrzeń
co innego mówiła
i był jakiś ruch świateł
jakaś dyskretna misja promieni
jakaś wymowna gra blasków i cieni
wokół ścian.
Czuło się że Dom Wielkiego Samotnika
zatopiony w ciszy pracuje wewnątrz
mięśniami których nikt i nigdy
dostrzec nie zdoła.
Tym trudniej było zauważyć
jakich posłańców mają okna
skupiające po wewnętrznej stronie
sine ogniska jak oczy wilków
błyszczące
w gęstej Nocy
były to jakby zmowy luster
odbijających swoje oślepione
oblicza.
Nie można było zrozumieć szczelin
tego Domu
ani plam i zacieków
ani progów sztywnych jak zła wola
ani nawet komina
który także prowadził dyskretne
rozmowy
z przestrzenią
wysyłał sygnał
i krył zużytym powietrzem
wszelkie nowiny.
Dom był niby zabłąkana w jasnym
kosmosie
czarna planeta
szukająca swojej orbity.
Nie można jednak wytłumaczyć tego
co było świetlista energią
w tej ciemnej materii bytu
emanująca niewidzialnymi promieniami
na miasto.
A Mistrz, Wielki Pustelnik, Artysta
Rzeczy Niemożliwych zamknął oczy, myśląc, że zjawy, widma i
niepokoje znikną. Zamiast tego ujrzał światy niebywałe.
Najpierw płynęła ku niemu ogromna
fala. I pomyślał Mistrz, że to przyjaciele jego młodości, ci z
miasta, z autami na ramieniu, co zginęli w nieznanych
okolicznościach. I dojrzał, jak grzywy fali zmieniły się w grzywy
przyjaciół. I jak z tej jednej fali, druga wypływa, a z drugiej
trzecia, a z trzeciej czwarta. I coraz więcej twarzy, coraz więcej
rąk, nóg, wspomnień, tęsknot i niepokojów. I usłyszał huczenie
oceanu. Zasłonił oczy dłonią, ale fal przybywało i przybywało.
Otrząsnął się. Podniósł powieki.
Na podłodze leżała martwa ryba.
Gdy zamknął znowu szum wiatru
usłyszał
i inne obrazy popłynęły ku niemu
w wielu oknach chore płomyki migały
to źrenice czasu dawały mu znać o
sobie.
Nad drzwiami fotografia tych
których w żadnym mieście już nie
było.
I otwierał teraz oczy Mistrz, Mag
Sztuki Niemożliwej i zamykał oczy
zewsząd płynęły słowa obrazy
wołania grymasy i krzyki.
To jakby kawalerię usłyszał
a ze ściany tylko złoty róg zwisał
nikomu niepotrzebny i zapomniany.
To jakby morderczy cień powstańca
nachylił się nad nim
a to tylko bagnet sczerniał i kosa
sczerniała.
To jakby surmy grały, jakby bębny,
dzwony i wici płonęły nad miastami, a to tylko ogień trzaskał w
kominku i rury stękały w piwnicy.
Trzymał Mistrz, Pustelnik Wielki rękę
na kartce
aż światło lancą don Kichota
uderzyło mu w oczy.
Zamrugał jakby się chciał otrząsnąć
od zwidów i mar
od głosów Pamięci i Mgły.
I nie myślał już o nieśmiertelności
patrząc na niebieskie nitki swojej
reki śmiertelnej
a przez Dom przeszło westchnienie
i nie wiadomo było czy to don Kichot
westchnął
spojrzawszy na chuda klacz
czy to przestrzeń się otworzyła na
mgnienie
i stamtąd się westchnienie wymknęło.
A przez pokój rzeczywista konnica
popłynęła
i ciemne ptaki przeleciały a postaci z
kartek
aż za biurko wyjrzały.
I tylko jedna kartka biała leżała
naprzeciw
Pustelnika niczym nie wypełniona.
I nie wiedział już Mistrz co się
stało w świecie
że w kartkach takie poruszenie.
Tylko się niepomiernie zdziwił że z
kartki
której jeszcze niczym nie zapełnił
chytrze mrugało na niego
ogniste oko szatana.
I usłyszał w sobie jakby szum
skrzydeł
a gdy uniósł ramiona poczuł
że stopy nie dotykają już ziemi
płynął ku obłokom
zdołał się tylko obejrzeć
i zauważył jak macha ku niemu
jego własna dłoń znad pustego biurka
ale już był w powietrzach oderwany od
rzeczywistości
współczesny poeta Artysta Świata
Nieobecnego
podzielony i nie pogodzony ze sobą
między życiem a śmiercią zawieszony
niepewny tego co go spotyka
a pozbawiony już władzy nad minioną
nocą
Wielki Pustelnik tragiczny i
tragikomiczny znak Sztuki
na zawsze bez zrozumienia
Artysta Chorego Wieku
i Największej Gonitwy Człowieka
po orbitach zdarzeń i domniemań
nieustający wędrowiec i poszukiwacz
granic prawdy
a w gruncie rzeczy dziecko ciemności
smutny cień czasu
zagubiony jęk
płynął nad dachami miasta
a ludzie kiwali z politowaniem głowami
i patrzyli na siebie porozumiewawczo.
A on Wielki Czarownik
wysunął do przodu nagą stopę
jakby na kamyk miał natrafić
na piasek na trawę
która przywróci go realności
a napotkał tylko pustkę
i osunął się w mrok
coraz głębszy i głębszy
i był jak ptak
w huczący wodospad rzucony.
Szedł na spotkanie z Wiecznością.
Tylko wciąż się dziwił, że ten
drugi, z jego dłonią, pochylony nad pustą kartką, z
rozgorączkowanym czołem i napiętymi nerwami, coś mówi do siebie
niewyraźnie.
Z niedowierzaniem spojrzał z góry na
dom
pełen duchów
i pomyślał z goryczą że ten co
został
z jego dłonią nad pusta kartką
jest nieśmiertelny
skoro żyje w świecie tylu innych
światów
i mieszka w domu
tylu innych domów.
Nadchodził zmierzch. Wokół powoli, cichł gwar miasta. Do pokoju, przez uchylone okno, wleciała sowa. Na drzwiach wejściowych, ktoś napisał złotą kredką. „Nie narzekaj,że masz pod górę. Skoro zmierzasz na sam szczyt.”
OdpowiedzUsuńSowa zamknęła okno, usiadła na swojej głowie i czekała. Każde czekanie opadało z niej jako piórko i wirując wpadało jej do oka.
OdpowiedzUsuńKtoś skrycie dopisał na drzwiach ołówkiem: "Ze szczytów bez wysiłku się spada i to znaną drogą, na znanej części ciała. Trudno iść po równoważni, po płaskim i prosto. Tu nie wygrywają prawa natury, a błędy i «niewiadome»".