Czarek Samuel K.

sobota, 12 marca 2016

Pora druga: Dzień



Oto słychać jeszcze dalekie kroki tajemniczych postaci
a Mistrz i Wielki Pustelnik unosząc się jak duch
nad światem martwej materii
dokonuje przeglądu mieszkania
i szybuje nad przedmiotami
wbijając wzrok w formy
które nie mogą znaleźć swojego przeznaczenia.

Niejasny cień Mistrza
z coraz to innego kąta wygląda
w ogromny popłoch inne cienie wprawiając
i padają na podłogę wypełzają spod szafy
kryją się w dziurkach od kluczy.

A wątlutki ostatni cień świecy
czmychnął aż pod sufit
i przerażony wysokością
z jękiem spadł wprost na nogę Mistrza.

I wówczas twarz Wielkiego Pustelnika
jakby się rozjaśniła
to przez powietrze przemknął pulsujący sygnał piekieł
rysując czoło Mistrza radosnymi kreskami.

Wielki Pustelnik nachylił się nad otchłanią
własnej świadomości rojącą się od świateł płonących oczu
zagadkowych postaci nieśmiertelnych idei
i gwiazd spadających w przepaść.

I wtedy uświadomił sobie straszną zdradę Nocy
dostrzegł w kilku obrazach puste oczodoły ludzi
których stworzył żeby widzieli
i dostrzegł jakby początek nieograniczonego spisku Historii.

Im bardziej nachylał się nad głębinami
własnej świadomości
tym coraz ciemniejsze stawały się widoki
odsłonięte przez świt.

Oto poczuł jakby przed sekundą
przesunął się przez pokój człowiek z kosą na ramieniu
i w niewytłumaczalnym lęku
odszedł
kosę wieszając na drzwiach.

I uśmiechnął się krzywo Mistrz
widząc w tym jasny znak tajnych związków
przeszłości ze współczesnością.

I ledwie pomyślał o tym
jak z jednej ciemności
inna się ciemność wyłania
i jak jedno światło inne światło ku ludziom wysyła
i jak ten co się oddala zbliża się ostro do naszej pamięci
i jak ten co przybywa wciąż przybywając odchodzi już od nas
i jak ten co smutek nam niósł
w radość nasz smutek przemienia.

Ledwie pomyślał to Mistrz, Pustelnik Wielki
a nowa forma w oczach Mistrza rysunek swój znalazła
i ta już forma inne formy niosła.

Nie miał wytłumaczenia dla sierpa
co wisiał na ścianie
jeszcze jakby drżący jakby czyjaś ręka dopiero co
oderwała się od niego
a przecież nikt stóp w tym pokoju od rana postawić nie mógł.

Do kogo należał ten bot ten drewniak niderlandzki
przez jakie krainy przedostał się człowiek
i dlaczego mu sił zabrakło
że zatrzymał się tutaj.

Zdumione postacie z kartek
jak zaczarowane
odmienne życie niż wczoraj już tchnęły w martwe porzedmioty.

Don Kichot zawisł nad swoim sługą
jak jastrząb nad myszą
i najdziwniejsze że głowa jastrzębia do jastrzębia wróciła
a do głowy sowy wróciła sowa.

To tu to tam jednak czegoś wciąż brakowało
tam pióra w skrzydle ptaka
tam oka w głowie osła
nadziei w twarzy Żyda
tutaj czyjeś niedawne echo w pobliżu się błąkało.

I wiedział to Mistrz
i rzeczy wiedzę swoją miały o świecie
i wiedziały że świat
inne kształty dla innych oczu przybiera.

A mimo to
i Mistrz i rzeczy
jakby niepewne były tego co się w nocy zdarzyło
i teraz rzeczy
jakby się skradały ku sobie śląc wieści mgliste
o tym co na powierzchni świata a co głębiej się ukrywa.

Nie, to niemożliwe, żeby to, co oczywiste, w symbole jak w ciążę urojoną zajść mogło, pomyślał Mistrz i kiwnął ręką. Ale mieszkanie trwało nieporuszone. Mistrz, Pustelnik Wielki mrugnął do Otchłani, ale za wcześnie było i szatan w niczym pomóc nie mógł.

Ten Dom to obłąkanie, pomyślał po raz któryś Wielki Pustelnik i rozprostował kartkę. I wtedy gdy podniósł oczy, ze zdziwieniem stwierdził, że został osaczony przez duchy Historii, przez sny przeszłości, i przez światy Umarłych.

Z głębi Ziemi czyjeś głosy przeniknąć chciały. Jakby to, co było pod podłogą, kryło inne tajemnice niż tajemnice gleby, i jakby to, co nad sufitem się wzniosło, inne jeszcze poddasza miało.

A ulice odsłoniły swoja nagość
wyciągając długie stopy na północ
i rozkładając ręce jakby mimowoli.

Zgarbił się stary park w pobliżu
i niewyraźnie mrugało bajorko pod mostem
a łono rzeki falowało wydając ciche pomrukiwania
tylko parkowa alejka wykręcała się przed wszystkim
i tak ginąc do końca
w białym gardle miasta.

I zdawało się że nie ma żadnego związku między domem
co stał w centrum samotności
a okolicznym miastem
wiszącym nieruchomo nad dachem.

A jednak naładowana elektrycznością przestrzeń
co innego mówiła
i był jakiś ruch świateł
jakaś dyskretna misja promieni
jakaś wymowna gra blasków i cieni
wokół ścian.

Czuło się że Dom Wielkiego Samotnika
zatopiony w ciszy pracuje wewnątrz
mięśniami których nikt i nigdy
dostrzec nie zdoła.

Tym trudniej było zauważyć
jakich posłańców mają okna skupiające po wewnętrznej stronie
sine ogniska jak oczy wilków błyszczące
w gęstej Nocy
były to jakby zmowy luster
odbijających swoje oślepione
oblicza.

Nie można było zrozumieć szczelin tego Domu
ani plam i zacieków
ani progów sztywnych jak zła wola
ani nawet komina
który także prowadził dyskretne rozmowy
z przestrzenią
wysyłał sygnał
i krył zużytym powietrzem
wszelkie nowiny.

Dom był niby zabłąkana w jasnym kosmosie
czarna planeta
szukająca swojej orbity.

Nie można jednak wytłumaczyć tego
co było świetlista energią
w tej ciemnej materii bytu
emanująca niewidzialnymi promieniami
na miasto.

A Mistrz, Wielki Pustelnik, Artysta Rzeczy Niemożliwych zamknął oczy, myśląc, że zjawy, widma i niepokoje znikną. Zamiast tego ujrzał światy niebywałe.
Najpierw płynęła ku niemu ogromna fala. I pomyślał Mistrz, że to przyjaciele jego młodości, ci z miasta, z autami na ramieniu, co zginęli w nieznanych okolicznościach. I dojrzał, jak grzywy fali zmieniły się w grzywy przyjaciół. I jak z tej jednej fali, druga wypływa, a z drugiej trzecia, a z trzeciej czwarta. I coraz więcej twarzy, coraz więcej rąk, nóg, wspomnień, tęsknot i niepokojów. I usłyszał huczenie oceanu. Zasłonił oczy dłonią, ale fal przybywało i przybywało. Otrząsnął się. Podniósł powieki.

Na podłodze leżała martwa ryba.

Gdy zamknął znowu szum wiatru usłyszał
i inne obrazy popłynęły ku niemu
w wielu oknach chore płomyki migały
to źrenice czasu dawały mu znać o sobie.

Nad drzwiami fotografia tych
których w żadnym mieście już nie było.

I otwierał teraz oczy Mistrz, Mag Sztuki Niemożliwej i zamykał oczy
zewsząd płynęły słowa obrazy wołania grymasy i krzyki.

To jakby kawalerię usłyszał
a ze ściany tylko złoty róg zwisał
nikomu niepotrzebny i zapomniany.

To jakby morderczy cień powstańca nachylił się nad nim
a to tylko bagnet sczerniał i kosa sczerniała.

To jakby surmy grały, jakby bębny, dzwony i wici płonęły nad miastami, a to tylko ogień trzaskał w kominku i rury stękały w piwnicy.

Trzymał Mistrz, Pustelnik Wielki rękę na kartce
aż światło lancą don Kichota uderzyło mu w oczy.

Zamrugał jakby się chciał otrząsnąć od zwidów i mar
od głosów Pamięci i Mgły.

I nie myślał już o nieśmiertelności
patrząc na niebieskie nitki swojej reki śmiertelnej
a przez Dom przeszło westchnienie
i nie wiadomo było czy to don Kichot westchnął
spojrzawszy na chuda klacz
czy to przestrzeń się otworzyła na mgnienie
i stamtąd się westchnienie wymknęło.

A przez pokój rzeczywista konnica popłynęła
i ciemne ptaki przeleciały a postaci z kartek
aż za biurko wyjrzały.

I tylko jedna kartka biała leżała naprzeciw
Pustelnika niczym nie wypełniona.

I nie wiedział już Mistrz co się stało w świecie
że w kartkach takie poruszenie.

Tylko się niepomiernie zdziwił że z kartki
której jeszcze niczym nie zapełnił
chytrze mrugało na niego
ogniste oko szatana.

I usłyszał w sobie jakby szum skrzydeł
a gdy uniósł ramiona poczuł
że stopy nie dotykają już ziemi
płynął ku obłokom
zdołał się tylko obejrzeć
i zauważył jak macha ku niemu
jego własna dłoń znad pustego biurka
ale już był w powietrzach oderwany od rzeczywistości
współczesny poeta Artysta Świata Nieobecnego
podzielony i nie pogodzony ze sobą
między życiem a śmiercią zawieszony
niepewny tego co go spotyka
a pozbawiony już władzy nad minioną nocą
Wielki Pustelnik tragiczny i tragikomiczny znak Sztuki
na zawsze bez zrozumienia
Artysta Chorego Wieku
i Największej Gonitwy Człowieka
po orbitach zdarzeń i domniemań
nieustający wędrowiec i poszukiwacz granic prawdy
a w gruncie rzeczy dziecko ciemności
smutny cień czasu
zagubiony jęk
płynął nad dachami miasta
a ludzie kiwali z politowaniem głowami
i patrzyli na siebie porozumiewawczo.

A on Wielki Czarownik
wysunął do przodu nagą stopę
jakby na kamyk miał natrafić
na piasek na trawę
która przywróci go realności
a napotkał tylko pustkę
i osunął się w mrok
coraz głębszy i głębszy
i był jak ptak
w huczący wodospad rzucony.

Szedł na spotkanie z Wiecznością.

Tylko wciąż się dziwił, że ten drugi, z jego dłonią, pochylony nad pustą kartką, z rozgorączkowanym czołem i napiętymi nerwami, coś mówi do siebie niewyraźnie.

Z niedowierzaniem spojrzał z góry na dom
pełen duchów
i pomyślał z goryczą że ten co został
z jego dłonią nad pusta kartką
jest nieśmiertelny
skoro żyje w świecie tylu innych światów
i mieszka w domu
tylu innych domów.

2 komentarze:

  1. Nadchodził zmierzch. Wokół powoli, cichł gwar miasta. Do pokoju, przez uchylone okno, wleciała sowa. Na drzwiach wejściowych, ktoś napisał złotą kredką. „Nie narzekaj,że masz pod górę. Skoro zmierzasz na sam szczyt.”

    OdpowiedzUsuń
  2. Sowa zamknęła okno, usiadła na swojej głowie i czekała. Każde czekanie opadało z niej jako piórko i wirując wpadało jej do oka.
    Ktoś skrycie dopisał na drzwiach ołówkiem: "Ze szczytów bez wysiłku się spada i to znaną drogą, na znanej części ciała. Trudno iść po równoważni, po płaskim i prosto. Tu nie wygrywają prawa natury, a błędy i «niewiadome»".

    OdpowiedzUsuń