Sporą część minionego dnia drzemałem, chwilami zasypiałem. Teraz noc pewnie z moim snem spaceruje, bo noc piękna. Może więc to dobra okazja by napisać parę zdań, które powinny się tu znaleźć. Tym bardziej, że nie potrafię jak Freud myśleć o bólu jak o maleńkiej wysepce płynącej po oceanie obojętności. No ale doktor Freud miał szesnaście lat umierania pośród chyba ze dwudziestu operacji by na kilka dni przed śmiercią dojść do owej obojętności. Mam nadzieje, że będę mógł jeszcze choć po części tak odczuwać.
Jak jest widoczne we wpisach blogowych już parę razy nosiłem się z zamiarem zakończenia bloga albo zaprzestania w nim aktywności na nieokreślony czas. Porzucenia go. Nawiasem mówiąc w tym, w porzucaniu, mam chyba pewną wprawę.
Nie jest to proste ani łatwe jak się okazało, z paru dla mnie ważnych powodów. Choroba, która mnie niszczy jest trudna we współżyciu, zarówno dla mnie jak dla tych, którzy próbują mi pomagać. Jakby nie do końca przewidywalna w praktykowaniu starej maksymy – lekarzu lecz się sam! Nic to, w każdym razie kiedy już miało dalszego ciągu nie być, on następował.
Druga rzecz. Polubiłem te chwile pisania bloga. Żyjąc z rakiem doświadcza się narastającej samotności. Bezwzględnie narastającej. Z własnego wyboru, z wyboru innych ludzi, z wyboru bliskich. A jak mówią moi rodacy: Wszyscy niemi chcą dużo gadać. Blog jest w oczywisty sposób rozmową ze samym sobą, nie jest jednak mówieniem do siebie. Ta drobna różnica tworzy jakość, która dla mnie jest cenna.
A teraz – dlaczego o tym piszę.
Zaczynający się dziś tydzień stwarza mi szansę na pewne rozstrzygnięcia. Może się to skończyć moją nieobecnością na blogu w czasie nieokreślonym albo nieobecnością w innym wymiarze. Hm, także w czasie nieokreślonym. W tym jest jeszcze kwestia lęku. Nie ma wszak ludzi nie odczuwających strachu, nie ma też ludzi, którzy radzą sobie z nim zawsze.
Za żadne impertynencje itd. nie przepraszam.