Hieronim
Korcz musiał wyjechać na kilka dni. Ta istotna konieczność
wywołał w nim rozedrganie mięśni, których istnienia nie
przeczuwał, a jednak były. Wzruszył ramionami i poszedł wywlec
walizkę z szafy. Otworzył a z jej pustego wnętrza jak jaki
pieprzony dżin z dzbanka, wionęły na niego wspomnienia poprzednich
podróży. Hieronim Korcz nie miewał miłych wspomnień z wyjazdów,
o nie, raczej wilgotne, stęchłe i oślizłe. Potarł kciukiem kość
policzkową i mruknął: - Hm.
- Trzeba się spakować. - Dodał. Wizja
pakowania się sprowokowała w nim mdłości, toteż poszedł do
kuchni zaparzyć kawę, miał przy tym chwilę kiedy zatrzymały się
wszystkie trybiki w Hieronimie Korczu. W końcu zdecydował i
zaparzył czekoladową.
Tak, tego za
wiele jak na jednego Hieronima Korcza. Postawił kawę, pogłaskał
kota i podreptał do półek z książkami, wziął swojego
ukochanego „Srebrzynka”, rozsiadł się wygodnie i kładąc nogi
na biurko westchnął z ulgą, nawet lekko się uśmiechnął
otwierając książkę. Rzeczywistość przestała się miotać i
zajęła oczekiwane od niej miejsce.
Hieronim Korcz
chciał jak co dzień zaktualizować czas, tzn przesunąć ten
czerwony prostokącik na kalendarzu. Rzecz trywialna, banalna na
pozór, a jednak nie. Prostokącik się urwał. Hieronim Korcz
pogładził wąsy, zamruczał, z dezaprobatą przestąpił z nogi na
nogę po czym przekręcił fotel, klapnął i jął bezmyślnie gapić
się na nieszczęsny kalendarz.
Był
przyzwyczajony do niego, wszak to połowa lipca, pokręcił głową i
pomyślał, że może by go zostawić i skreślać dni ołówkiem.
Tyle że Hieronim Korcz znał swoje zorganizowanie i zaraz się mu
niemal zmaterializował obraz wszystkich zawalonych spraw i terminów.
Ten kalendarz był dla niego ważnym elementem bloków startowych
każdego poranka. Hieronim Korcz bez bloków startowych zostawał w
miejscu.
Wzruszył
ramionami i poszedł nalać sobie kieliszek wina, wziął w rękę
Aeli Edmonda Jabès'a i otworzył Trzecie przybliżenie Księgi.
Sytuacja go przerosła. Dziś w każdym razie miał dzień wolny.
W Załóżkowiu
skrzaty usiadły na nocnikach i długo milcząc, starannie milcząc
siedziały. W którejś nieprzypadkowej chwili wstały, uniosły głowy
i tymi swoimi mądrymi spojrzeniami zajrzały mi w oczy.
Patrzyły tak
dzień i noc, do końca świata, stanowczo, twardo, nieustępliwie.
Eurypides pisał:
- Kiedy cierpi dobry człowiek ciepią z nim inni dobrzy ludzie.
A kiedy cierpi zły człowiek?
Czym jest dar uczyniony przez złego człowieka
Umarł Władysław Bartoszewski,
Sprawiedliwy Pośród Narodów Świata.
Miał wiele wad, często mocno
upierdliwych, ale był niezmiennie człowiekiem mądrym, uczciwym i
sprawiedliwym, odważnym.
Wielki smutek, wielka strata, wielki
żal nam, którzy pozostaliśmy i nadal dotykamy życia.
Śniło mi się, że cząstka
Władysława Bartoszewskiego zostanie w każdym z nas, w każdym
człowieku. Śniło mi się, że jak kropelką światła na często mrocznym morzu.
W czasie zagłady, w czasie holocaust,
Polacy bardzo pomagali Żydom, tak bardzo, że kiedy II wojna
światowa się skończyła, z tej rozpędzonej żądzy pomocy nadal
mordowali Żydów.
Potem, w 1968 i 1969 roku z potrzeby
pomagania narodowi żydowskiemu Polacy wygnali z Polski tych, którym
pomogli przetrwać czas zagłady, których uratowali.
Więc.
Wiekuisty Panie, na kolanach niosę ku
Tobie prośbę. - Ocal mnie przed żądzą pomagania, przed
żądzami Polaków.
Umarł
Günter Grass, laureat literackiej nagrody Nobla,
SS-mann ochotnik w przeszłości, znany antysemita, Honorowy Obywatel Miasta Gdańska,
przyjaciel Polski, et c.
Myśl o tym niesie
mi skromną ulgę, że nie muszę już chodzić po tej samej ziemi z
tym człowiekiem. Wszak mamy jedną ziemię do chodzenia.
Prezydent Polski, pan Bronisław Komorowski stwierdził publicznie, że zbrodnia katyńska była największą zbrodnią 20. wieku. Tym obraził mnie, mnie osobiście i bezpośrednio.
Ta wypowiedź nie jest niegodna, nie jest podła, nie jest haniebna, te określenia są zbyt subtelne i zbyt delikatne. Nie znam odpowiedniej wagi słowa, by ją zdefiniować.