Był letni poranek, słoneczny, piękny, rześki. Powietrze po deszczu jak kryształ, niemal dzwoniło przy dotknięciu. Hieronim Korcz zdecydował iść do pracy pieszo, wyszedł z domu pół godziny wcześniej, jakby wewnętrznie promienny.
Na rogu osiedlowej uliczki z ulica Główną zawadził o wystająca płytkę chodnikowa i huknął kolanami i dłońmi o beton. Zaklął szpetnie, podniósł się i otrzepał ręce, jedną dłoń miał troszkę zadrapaną. Potem otrzepał spodnie na kolanach; na prawym były lekko rozdarte. Podwinął nogawkę, z kolana sączyła się krew, w ogóle bolało jak diabli.
Wtedy podeszła do niego. Była tłusta, miała brzydka twarz, zbyt obcisły beżowy kostium i brzydki beżowy toczek. Pachniała kwiatowym mydłem.
- Może potrzebuje pan pomocy? - Zapytała z troską
Nie czekając na odpowiedź, wyjęła z torebki chusteczkę rozpakowała ją, przykucnęła i przetarła prawe, pulsujące bólem kolano Hieronima Korcza. Zapiekło go tak, że kiedy rozpierzchły mu się mroczki w oczach, zdołał tylko wycharczeć:
- Proszę to zostawić. Natychmiast.
Tymczasem kobieta dopytywała Hieronima Korcza, czy zdoła iść o własnych siłach i czy aby nie trzeba wezwać karetki ratunkowej, i w ogóle jak może mu pomóc? Potem znów przykucnęła – krew nadal się sączyła – zaczęła rozpakowywać kolejna chusteczkę nasączona jakimś paskudztwem. Hieronim Korcz ryknął:
- Zostaw to! Precz! Precz! - Kobieta odskoczyła, przekrzywił się jej toczek. Oglądając się lękliwie, szparko potruchtała do auta i odjechała.
Hieronim Korcz opuścił nogawkę i powoli pokuśtykał z powrotem do domu klnąc i złorzecząc całą drogę. Klął swój los w którym jakby więcej pecha niż szczęścia i nawet samarytanki są brzydkie, grube i okrutne. Życzył tłustej kobiecie, żeby rozwaliła auto na najbliższym skrzyżowaniu i połamała nogi, a brukarzowi, który układał chodnik długiego umierania w męczarniach. I piekła, jeżeli jest.
W domu sycząc jak wąż przemył kolano i dłoń woda utlenioną, zakleił plastrem, potem zadzwonił do pracy, że bierze wolne. Nieco uspokojony zrobił sobie herbatę i usiadł z nią wygodnie w fotelu; jak na jeden dzień był syty wrażeń.
Przypominał sobie szczenięce lata i rozbite kolana. Ręce matki zawsze przynosiły spokój i ulgę. Hieronimowi Korczowi zrobiło się rzewnie, tkliwie i sennie.